W powszechnym mniemaniu ostatnie dekady na rynku finansowym, to wzrost casino kapitalizmu i rozrost władzy giełd nad gospodarką. Synonimem tej władzy jest Wall Street, która przyciągając firmy po kapitał zmienia je w maszynki do produkowania dywidend lub spekulacyjne wehikuły.
Noc cóż, fakty są jednak zupełnie inne. Okazuje się, iż ostatnie kilkanaście lat zapisze się jako okres, w którym spada ilość notowanych spółek na giełdach amerykańskich w sposób naprawdę godny zaniepokojenia. Problem jest na tyle poważny, iż w ostatnim czasie temat podjął popularny tygodnik Barron’s. Wedle wyliczeń cytowanych w linkowanym tekście (niestety tylko dla subskrybujących) w 1997 roku na amerykańskich giełdach notowanych było blisko 9000 firm. Liczba zmniejszyła się teraz do mniej niż 5000. Jak złośliwie odnotowuje Barron’s, dochodzi do takich paradoksów, iż indeks Wilshire 5000, jak sama nazwa wskazuje, mający ambicję bycia benchmarkiem obejmującym 5000 firm, ma w sobie około 3600 spółek.
(Źródło: Barron’s)
Spoglądając na powyższy wykres trzeba zadać pytanie, co właściwie stało się z equity culture w USA, skoro na przestrzeni niespełna dwóch dekad szeroko rozumiana Wall Street skurczyła się o około 40 procent? W pierwszym odruchu odpowiedź wydaje się jasna – spółki zdają się być mniej zainteresowane upublicznianiem i rozmywaniem akcjonariatu. Oczywiście częścią procesu jest rynkowy mechanizm, który każe spółce X przejmować konkurencję lub łączyć Y i Z w większe przedsięwzięcia. Często taki krok podnosi kapitalizację mimo zmniejszenia liczby spółek notowanych na giełdach i dostępnych inwestorom na rynku wtórnym. Inną sprawą są oczywiście wyjścia z giełd po wezwaniach czy LBO, którym sprzyjają niskie wyceny w trakcie przecen.
Niestety sprawa może mieć również drugie dno, które koresponduje z serią poprzednich moich notek na blogach – rozrostem nadzoru i przesadnym zbiurokratyzowaniem całego procesu upubliczniania firm. Barron’s kończy swój tekst tezą, iż radykalny bieg do regulacji, jaki pojawił się po upadku Enrona spowodował, iż giełda stała się bardzo kosztownym dla spółek mechanizmem pozyskiwania kapitału i – zwyczajnie – mniejszych nie stać na bycie firmą notowaną na giełdzie przy obecnych wymaganiach prawnych. Łatwiej jest pozyskiwać kapitał przez dług lub szukać inwestorów poza rynkiem giełdowym niż emitować akcje i poddawać się całemu procesowi biurokratycznemu oraz – co ważne – osądowi mediów i szeroko rozumianej publiki.
Oczywiście problem ma też drugie dno w postaci pytania, o konsekwencje dla rynkowych wycen. Jeśli globalny sektor finansowy stale uznaje spółki z amerykańskich rynków za jedne z bezpieczniejszych aktywów na giełdach, to nie trudno o tezę, iż mechanizm rynkowy powinien wymusić wyższe wyceny. Zwyczajnie kapitał głodny amerykańskich akcji powinien płacić więcej za towar, którego jest teraz mniej niż w końcówce lat 90. Powiedziałbym, że w obecnym rynku byka zdanie „This Time Is Different” nabiera jednak pewnych treści, które trudno zignorować. Giełdy operują w świecie, w jakim nie operowały właściwie nigdy w przeszłości. Cena kredytu będzie niska, jak nigdy nawet w dalekiej przeszłości a towaru może być najmniej od blisko 20 lat. Dla osób, które pamiętają rok 1993 na GPW mieszanka musi jawić się jako wybuchowa.
8 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
http://www.ritholtz.com/blog/wp-content/uploads/2011/05/5-13-11-Market-Cap-1.gif
„Noc cóż, fakty są jednak zupełnie inne. Okazuje się, iż ostatnie kilkanaście lat zapisze się jako okres, w którym spada ilość notowanych spółek na giełdach amerykańskich w sposób naprawdę godny zaniepokojenia.”
No cóż, fakty są jakie są, ale mnie to wcale nie dziwi, albowiem zjawiska te przewidział wielki myśliciel tow. Włodzimierz Ilicz i opisał w pracy „Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu”.
Cechami tej fazy kapitalizmu monopolistycznego są:
1. monopolizacja kapitału i produkcji poprzez jego akumulacje w silnych rękach a co za tym idzie koncentracje i centralizacje kapitału i produkcji.
2. połączenie kapitału bankowego z przemysłowym prowadzące do powstania wszechwładnego kapitału finansowego i panowania oligarchii finansowej, która zaczyna wpływać na świat polityki
3. tworzenie się międzynarodowych powiązań kapitałowych dzielących świat i swobodna migracja kapitału spekulacyjnego.
Koncentracja kapitału i produkcji prowadzi do wyparcia z najważniejszych gałęzi gospodarki drobnych przedsiębiorstw przez wielkie koncerny, które łączą się w jeszcze większe monopole międzynarodowe poprzez fuzje i przejęcia. Podobne zjawisko ma miejsce w sferze finansów i bankowości.
Banki nabywają akcje i obligacje przedsiębiorstw przemysłowych i handlowych stajać się ich współwłaścicielami a te z kolei nabywają udziału w bankach. I w ten sposób, dzięki wzajemnym powiązaniom i przenikaniu się z połączenia kapitału przemysłowego i bankowego powstaje kapitał finansowy.
Nic więc dziwnego, że maleje ilość podmiotów giełdowych gdyż powstają w miejsce licznych nieliczne ale większe i silniejsze a poza tym część słabszych ubywa drogą bankructwa.
Dla mnie nic nowego pod słońcem.
Tak więc nawet jak Lenin nie jest wiecznie żywy to jego myśl jest wiecznie żywa! 🙂
PS
A żeby nie było to „Akumulację kapitału” Róży Luksemburg, tez czytałem.
@lessi: „Banki nabywają akcje i obligacje przedsiębiorstw przemysłowych i handlowych stajać się ich współwłaścicielami a te z kolei nabywają udziału w bankach. I w ten sposób, dzięki wzajemnym powiązaniom i przenikaniu się z połączenia kapitału przemysłowego i bankowego powstaje kapitał finansowy.”
Kwintesencja modelu japońsko-niemieckiego. Merton Miller ostro krytykował ten model, i wskazywał (w „Merton Miller on derrivatives”), że spirala deflacyjna w którą wpadła Japonia to właśnie zasługa tego modelu. Ciekawe co by napisał dziś, gdyby żył… Do Lenina jednak mu brakuje 😉
offtop: Less wysłałem Ci maila przedwczoraj jak coś (mam nadzieję że do spamu nie trafił)
@ lesserwisser
Proces może być jednak subtelniejszy – po 1990 roku powstało kilka ważnych rynków kapitałowych i nowe emisje rozproszyły się po świecie. Zresztą wykres obejmuje czas do 2012 roku. 2013 już wygląda lepiej na amerykańskich rynkach. Generalnie ten „leninowski trend” musiałby dotyczyć głównie US, bo w trakcie mniej więcej ostatniej dekady liczba spółek notowanych na globalnych rynkach wzrosła z około 41000 do około 45000. Wzrost o 10 procent sygnalizuje, że proces nie jest tak czytelny. Chyba, że USA jest w awangardzie, ale wówczas i tak opowiedziałbym się za hipotezą, że w US trudniej dziś zostać spółką giełdową.
@ Bebok
Co do maila to jest pewien problem, tak dawno nie używałem tego adresu, że aż zapomniałem hasła! 🙁
Prześlij proszę pytania na inny adres – nick w mailu ten sam ale jest inna poczta to jest onet.com.pl zamiast op.pl.
@ astanczak
Zapewne proces jest subtelniejszy, gdyż podałem tylko jego zgrubny rys, a poza tym o jakim rynku była zajawka, o dojrzałym, drapieżnym i wiodącym..
Natomiast fakt, że na świecie wzrosła liczba spółek notowanych na giełdzie wcale mu nie przeczy, gdyż nowe kraje weszły na ścieżkę kapitalizmu i przybyło różnych spółek i spółeczek na giełdach lokalnych i takich NewConnectach i temu podobnych.
Z czasem jednak, zgodnie z zasadą materializmu dialektycznego, ilość przejdzie w jakość a potem ta jakość przejdzie w ilość (mniejszą).
Może bezprecedensowo niski koszt kapitału powoduje też i to, że nie trzeba go szukać przez giełdę. Plus to, że spółki generalnie nie inwestują (nowy cykl kredytowy jeszcze nie „zaskoczył”), więc kapitału nie szukają. Plus i to, że mają spore nadwyżki finansowe (sławetne hoarding cach).
Dopiero rozkręcenie się cyklu kredytowego skieruje więcej spółek na rynek giełdowy.
PS. Ta analogia z 1993 na GPW to jest żart, prawda? 🙂
@ _dorota
Ten trend trwa już kilkanaście lat, więc chyba nie można tu mówić o zjawisku związanym z cyklem koniunkturalnym.
Analogia odnosiła się raczej do gry pomiędzy podażą i popytem w sytuacji dóbr rzadkich. Na poziomie elementarnym bańki spekulacyjne są niczym innymi niż przewagą popytu nad podażą w danym okresie.
Naprawdę ten wykres należałoby uzupełnić o zmienne takie, jak free float. Czymś innym jest 4000 spółek z dużym free floatem i 8000 spółek z małym free floatem.
W notce nie było już miejsca na to, ale w wykresie dnia z Twitterem cytowałem dane, które pokazują, że może spadać również liczba akcji, jakie oferują spółki w trakcie IPO.
Jak wygląda ilość kapitału, jaką dysponują dziś inwestorzy instytucjonalni wobec tego, co miało miejsce 15 lat wstecz? To kolejny temat czy zmienna do zbadania w kontekście pytania: Czy akcje na Wall Street stają się trudniej dostępne?