Na blogach bossy i w szeroko rozumianej blogosferze okołorynkowej często wraca temat wynagrodzeń prezesów spółek z akcentem, co zrozumiałe, na szefów instytucji finansowych. Nie oceniając intencji tych opinii, odnoszę wrażenie, iż w sporze pomija się kluczowy fakt w postaci kondycji spółek o słabej polityce kadrowej, których porażki są bazą do wielkich zarobków ludzi dobrze zarządzają firmami.
Tytułem wstępu powiem, że ze zrozumiałych przyczyn ludzie lubią skupiać się na porażkach konkretnych postaci – czytaj prezesów – ale pomijają problemy spółek, które nie mogą znaleźć ludzi wystarczająco zdolnych do dobrego pokierowania firmą. Spersonalizowanie problemu to jeden z elementarnych zabiegów w kreowaniu wrogów publicznych, ale dla inwestora takie postawienie akcentów jest zupełnym pomieszaniem porządków. Inwestora musi interesować wynik spółki i perspektywy spółki a nie to, czy prezes ma sejf pełen diamentów.
Tylko w bieżącym tygodniu świat obiegła informacja, iż fotel Yahoo! objął kolejny prezes na przestrzeni kilku lat. Z punktu widzenia inwestującego w akcje Yahoo! Trudno nie odnieść wrażenia, iż naczelnym problem spółki jest znalezienie kogoś, kto wyśni ten biznes na nowo. Osobiście uważam, że akcjonariusze Yahoo! nie byliby w tym punkcie, w którym są, gdyby nie kryzys przywództwa. Od lat akcje Yahoo! właściwie nie rosną a firma zdaje się zmierzać w kierunku utraty pozycji rynkowej. Czy ktoś z Państwa kupiłby akcje Yahoo!, kiedy widzi, że od lat nie ma tam zarządu, który przekonałby rynek?
Oczywiście możemy powiedzieć, że problem Yahoo! polega głównie na zmianie sposobu konsumowania treści w internecie i nikt nie może uratować spółki przed degradacją. Problem w tym, że analogiczna sytuacja ma miejsce w firmie Hewlett-Packard, która po wyrzuceniu jednego z udanych prezesów ciągle nie może znaleźć postaci zdolnej do pokierowania spółką-liderem sektora. Od miesięcy prezesi Yahoo! oraz H-P nie stawiają przed inwestorami – czyli cząstkowymi właścicielami spółki – czytelnych wizji tego, w jakim punkcie będą firmy za kilka lat.
W tym momencie powstaje pytanie o milionowe zarobki szefów. Czy dla akcjonariuszy Hewlett-Packard lub Yahoo! lepszym rozwiązaniem jest poddanie się populistycznej modzie na ograniczanie pensji szefów, czy też lepiej byłoby postawić przed jakimś utalentowanym menadżerem zadania za pieniądze, które rozpaliłyby do czerwoności wrażliwych na czyjeś bogactwo? Z punktu widzenia inwestora ważniejsze od wielkości pensji prezesów jest to, czy władze potrafią dodać spółce wartości i tak ułożyć całość biznesu, by do akcjonariuszy płynęły stabilne dywidendy.
Rozumiem, że w Polsce trudne jest zrozumienie prostej sprawy, iż bycie spółką publiczną notowaną na giełdzie w największym stopniu wiąże się z budowaniem wartości firmy i dzieleniem się zyskami. Giełda bez dywidendy i wzrostów wartości firm staje czymś, co musi uschnąć, bo nikt nie „zaparkuje” w akcjach pieniędzy, które nie będą przynosiły stóp zwrotu lepszych od bezpieczniejszych ofert. Niestety, tego nie da się zrobić bez dobrego zarządu i – w dzisiejszych czasach – dobrze opłacanych ludzi na szczycie, którzy jawią się 99 procent społeczeństwa, jako jednoprocentowa arystokracja.
Nie tylko ja uważam, że dobry zarząd spółki jest kluczowym elementem dla tego, jak firma poradzi sobie w przyszłości i zupełnie nie zajmuje mnie to, czy pan X czy Y kupi sobie za swoje opcje pierwszy czy dziesiąty jacht. Jeśli prezes – mówiąc kolokwialnie – performuje razem ze spółką, to nie rozumiem dlaczego nie miałby otrzymywać wynagrodzeń, które dla wielu ocierają się już o pojęcia grzechu i pychy. Jakby to brutalnie nie brzmiało, dla osoby posiadającej akcje pensja szefa powinna być oceniania tylko i wyłącznie przez pryzmat dwóch elementów – wzrostu wartości spółki i wzrostu zysków. Wszystko inne, jak sądzę, to temat dla prasy brukowej lub osób tracących czas na interesowanie się czyimś pieniędzmi.
79 Komentarzy
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
To prawda. Retoryka pod tytułem „nie zasługujesz na to” staje się z dnia na dzień coraz bardziej popularna. Po tym co kilka dni temu powiedział Obama przestałem już wierzyć w to co się dzieje. Ale zauważ autorze, że trend idzie dokładnie w tym kierunku.
> trend idzie dokładnie w tym kierunku.
Zauważam. Ciekawe jest to, że właściwie nikt – z odwagą – nie znalazł argumentów przeciwko tej fali. Romney – dla przypomnienia, nie popieram nikogo w polityce – zdaje się czasami mówić normalnym językiem. Jak wyszła wtopa JP Morgan, to powiedział zdrowo Loss Is Someone Else’s Gain. Buffett ostatnio powiedział, że banki pracują podejmując ryzyko, więc straty są nieuniknione, ale jakoś trudno przebija się to na plan pierwszy.
PS. Kampanię prezydencką w USA ustawia kandydatura Romneya, który dla wielu ludzi jest zbyt grzesznie bogaty, więc Obama robi to, co musi, żeby wygrać głosami klasy średniej.
taa, szczególnie wtedy gdy zyski przedsiębiorstwa osiąga się tak subtelnymi metodami jak np ustawianie LIBOR czy sprzedawanie (świadome) nic nie wartych obligacji. im więcej takich „obrotnych” managerów tym lepiej dla… muppetów 😉
@ miśYogi
Nikt nie broni przestępców – od zajmowania się nimi są prokuratorzy i sądy a państwo, jak nie chce pewnej działalności, to ma narzędzia do tego, żeby ograniczać pewne działania.
The Economist ma tekst na ten temat:
link
Urządzanie nagonek nie służy rozwiązywaniu problemów.
„loss is someone else’s gain” – to prawda. Sęk w tym, że stratę można przetransferować dalej za pomocą np. bailoutu. Stąd akurat w przypadku banków sytuacja się mocno komplikuje i ich przykład jest obecnie bardzo nieadekwatny (prywatyzacja zysków i nacjonalizacja strat zaburza wspomnianą zdrową symetrię). Innymi słowy tu nie chodzi o to, że straty są nieuniknione, bo rzecz jasna są, lecz o to, żeby w przypadku strat nie przychodził Święty Mikołaj i nie mówił: „wszystko będzie dobrze, damy ci zapomogę abyś mógł dalej ryzykować”.
Zasada jest prosta: ryzyko musi wiązać się z możliwością bankructwa, w przyciwnym wypadku nie jest ryzykiem.
Co innego mnie jednak niepokoi – i jest to problem, który dotknięty został w tym wpisie. Chodzi mi o wszechobecne pragnienie zaglądania innym do kieszeni i dywagowanie, czy „tworzą wartość dodaną dla gospodarki”, czy zasługują na tak astronomiczne zarobki itp. Merytokraci i technokraci o ideologicznym usposobieniu lubują się dodatkowo w przedstawianiu całej masy wskaźników dokumentujących narastające rozwarstwienie. To jest pomieszanie z poplątaniem polegające na przeniesieniu myślenia centralnie ustanawianej sprawiedliwości na grunt wolności jednostek. Widzę to ostatnio w tak wielu miejscach, że zaczynam się zastanawiać czy nie jest to jakiś wirus. Taki jest świat w którym żyjemy. Żyjemy w erze globalizacji usług i konsumpcji. Zwycięzca bierze wszystko. Czy mówimy o piłkarzach, czy o magnatach przemysłowych czy o prezesach zarządu spółek giełdowych, czy o pisarzach, czy o muzykach itd.. Jeśli ktoś ma z tym problem, że człowiek, którego uważa za mało kompetentną osobę zarabia 1000 razy więcej niż on, cóż, być może powinien wybrać się na wizytę do psychoterapeuty. Jaki sens ma rozmowa, czy twórczość Lady GaGa wnosi adekwatną „wartość dodaną” dla społeczeństwa w porównaniu z jej dochodami? Jeśli ktoś ma problem z tym, że Dan Brown sprzedał miliony kopii swojej słabiutkiej książki, niech napisze coś własnego.
To wieczne uwielbienie dla przeciętności, dla kolektywu, dla sprawiedliwości społecznej itd. jest dla mnie nie do zniesienia. Jest wręcz nieetyczne. Mało jest według mnie tak niebezpiecznych haseł jak „sprawiedliwość społeczna”. W momencie kiedy masa zaczyna zastanawiać się nad tym, czy ktoś zasługuje na takie zarobki czy też nie, zapala mi się czerwona lampka. To jest prosta droga do Orwella. Coraz szybciej zmierzamy w tym kierunku.
Co się zaś tyczy wyścigu prezydenckiego w USA: to co ostatnio powiedział Obama („you didn’t do it”) jest po prostu prezentem dla Romneya.
„Jeśli prezes – mówiąc kolokwialnie – performuje razem ze spółką, to nie rozumiem dlaczego nie miałby otrzymywać wynagrodzeń, które dla wielu ocierają się już o pojęcia grzechu i pychy.”
Zaraz, zaraz nie tak szybko, nie spłycajmy tematu tylko postarajmy się spojrzeć na problem i szerzej i dogłębniej.
No bo co znaczy performuje? Wypłaty wynagrodzenia i wysokośc bonusów powinny być uzależnione od realnego wkładu członków zarządu przyczynienie się do polepszenia wyników firmy a nie od samego ich poziomu.
Chodzi mi tu o, nazwijmy to, „wartośc dodaną”, działania które wygenerowały dodatkowe profity lub zagwarantowały planowany poziom zysku. A nie o to by wypłacać kokosy z klucza, bo się jest wysoko w hierarchii korporacyjnej, na znanej zasadzie – Czy się stoi czy się leży dwa miliony się należy (dolarów oczywiście).
Bo nie zawsze dobre wyniki firmy zależą od firmy a szczególnie od jej zarządu!
Przykładowo: jesli ceny surowca znacznie wzrosły (no bo spekulacja, nieurodzaj, zwiększony popyt etc) i dana firma ( przykładowo KGHM) zacznie nagle zarabiać dwa, trzy, cztery razy tyle co wcześniej to ma znaczyć, że prezesiki powinni powinni mieć odpowiednio zwiększone wynagrodzenie i dostawać dodatkowo mega premię?
Czy prezesiki jakoś przyczynili się do tego ze wzrosły przychody i zyski? Czy wpłynęli pozytywnie na ceny rynkowe, czy zaczęli lepiej zarządzać, a może zadziałali by obniżyć koszty produkcji czy zacisneli pasa z wydatkami. Z reguły w takich sytuacjach gdy jest dobra hossa rosną niewspółmiernie koszty i wydatki, a jak się dobra passa skończy to się często prosi państwo o pomoc, ulgi i inne bejauty.
Top stanowiska to z reguły są synekurki dla kolesi a cała otoczka słowna typu duża odpowiedzialność, ryzyko, ciężka praca i utrata zdrowia (bo żołądek i nerki nie wytrzymują) to tylko pusta gadanina, mająca uzasadnić kolejny wzrost pensji i bonusów. Bo tu jest jazda bez hamulców ale z chamulcami.
„loss is someone else’s gain”
A to dobre – ciekawa logika. Jak ktoś kogoś okradnie to mamy i loss (ofiara losu) i czyjś gain – jego czysty zysk (choć nieczysty).
Nie kupuję tego.
1. „dobrego zarządu i – w dzisiejszych czasach – dobrze opłacanych ludzi na szczycie, którzy jawią się 99 procent społeczeństwa, jako jednoprocentowa arystokracja”.
Byłabym bardzo ostrożna przy używaniu słowa „arystokracja” – ono po roku 1789 już nie znaczy tego, co kiedyś. Słowo zdewaluowało się, kiedy stan trzeci zrozumiał, że arystokraci to nie kasta nadludzi i pomazanców bożych, tylko grupa głupców i łajdaków trzymających władzę prawem kaduka. Przypominają mi się francuskie karykatury polityczne z czasów Rewolucji; trudno o coś bardziej pogardliwego i brutalnego.
2. Obecnie arystokracją są np. piłkarze hiszpańscy witani w ojczyźnie jak królowie. Czy nam się to podoba czy nie, „elity” kreowane są przez media (banał, przepraszam) – ale te elity muszą się jednak czymś wyróżniać w oczach publiczności (choćby genialną grą w piłkę). Prezes dużej spółki w odbiorze publicznym to tylko cwany łajdak i złodziej, kóry dorwał się do koryta. W większości przypadków niestety to prawda.
3. Podnoszony tu był wielokrotnie problem adekwatności zarobków prezesów do wyników ich działań. Geniuszy wśród nich jak na lekarstwo. A miśYogi trafnie zuważył, że wynik finansowy często uzyskiwany jest metodami na granicy (lub poza granicą) prawa.
Pozwoliłam sobie na te kilka uwag, bo ostatnio zastanawiam się, czy kolejna afera – np. HSBC – nie będzie tą ostatnią kroplą, która przepełni kielich. Nastroje wokół banków (i dużych korporacji) są dramatycznie złe i w 99% słusznie. Może czas na jakąś formę rewolucji?
PS. użycie słowa „arystokracja” w stosunku do kasty prezesów jest rażącym absurdem. No, chyba że założymy, że jesteśmy gdzieś w okolicach 1788.
@ blackswan
pełna zgoda
@ lesserwisser
> Nie kupuję tego.
Czego Waćpan nie kupujesz? Przecież to była wypowiedź w kontekście straty JP Morgan, kiedy wszyscy rwali włosy z głowy, że taka wielka strata – no wielka, ale w czym problem? JP Morgan nie jest na wsparciu państwa. Jest jednym z najmocniejszych graczy na rynku w skali świata. Stratę ponieśli tylko właściciele – czytaj akcjonariusze. Jak się nie podoba bycie akcjonariuszem takiego banku, to sprzedaje się akcje i kupuje akcje innej spółki.
A problem przenoszenia strat – to nieszczęsne zdanie o prywatyzacji zysków i upublicznianiu strat – zdarzał się w przeszłości w innych segmentach. Rozumiem jednak, ze jak rząd ratuje źle zarządzaną fabrykę samochodów, których klienci nie chcą kupować, to jest to moralnie OK – jak ratuje sektor w całości, ba pojawiła się zaraza w systemie, to jest to prywatyzowanie strat. No więc, ja nie kupuję takiej logiki.
Powtórzę jeszcze raz – banki powinny upadać. Niestety w obecnym systemie nie można wprowadzić szybko takich rozwiązań, żeby można było dać upadać wielkim bankom. Małe upadają cały czas i często nie ze swojej winy.
@ _dorota
> cwany łajdak i złodziej, kóry dorwał się do koryta. W większości przypadków niestety to prawda.
Nie wiem, jakim pojęciem większości się posługujemy, ale ja nie widzę tego tak. Czy obecny szef Apple to łajdak? Dzisiaj nawet rozdział na twórców firm (Jobs) i najemnych prezesów już nie jest tak ostry, bo programy opcyjne czynią z władz spółek ludzi, który sporą część majątku mają ulokowane w akcjach.
> byłabym bardzo ostrożna przy używaniu słowa „arystokracja” – ono po roku 1789 już nie znaczy tego, co kiedyś.
Mówimy o zbiorowych wyobrażeniach a nie o faktach. Nie jest ważne, czy Wall Street jest arystokracją, czy nie – ważne jest, iż są tak rysowani i ludzie w to wierzą z całym bagażem tego pojęcia. Efektem jest popyt na publiczne „połajanki”, „gilotynowanie” i seanse nienawiści. Dochodzi proces polityczny, który żywi się mobilizowaniem elektoratów. Będziemy mieli tego przykład w kampanii wyborczej w USA już za kilkanaście tygodni.
> kolejna afera
Trystero o tym pisał. Rozmawiałem też na ten temat w węższym gronie, kiedy pojawiły się protesty w Londynie. Kryzys 2008 roku spowodował, że banki spadły do poziomu branż „wstydliwych”, jak koncerny tytoniowe, w mniejszym stopniu producenci alkoholi. Osobiście tego nie rozumiem – chociaż rozumiem proces, jaki do tego doprowadził – ale nie zwykłem obrażać się na społeczeństwo za jego wyobrażenia.
Przekręty, jakie idą w sektorze farmaceutycznym nie liczy się tylko w miliardach dolarów wyciąganych od ludzi, ale jakoś rewolucji nikt nie robi.
Nie kupuje takieg spłycania tematu noszącego pozorne znamiona oczywistości a służące głownie do odwracania kota ogonem.
To mi przypomina tłumaczenie mojego znajomego, który kupił akcje na górce i nieźle dostał po kulach. Jak mużona robiła wyrzutu i pytała czemu straciłeś to powiedział tak – Skąd mogłem wiedzieć, że ceny spadną.
Lepiej oddaje to taki dialog (który ma zresztą swoje uzasadnienie w psychologii). Matka pyta się dziecka – czemu ma tak zniszone nowe ubranie – Bo padał deszcz – odpowiada. A co z parasolem???
„Powtórzę jeszcze raz – banki powinny upadać. Niestety w obecnym systemie nie można wprowadzić szybko takich rozwiązań, żeby można było dać upadać wielkim bankom. Małe upadają cały czas i często nie ze swojej winy.”
No i z tym to się nie mogę nie zgodzić.
> Skąd mogłem wiedzieć, że ceny spadną.
Nie przypominam sobie, żeby banki to tak tłumaczyły. W branży – na blogu w biurze maklerskim nie powinienem tego powtarza – straty są oczywistością – jeszcze raz – oczywistością. Problemem jest to, że ze strat zrobiono diabła. W wielu branżach, jak spółka staruje z jakimś produktem i całość kończy się wtopą, to uznajemy, że kapitalizm działa dobrze, jak bank utopi, to politycy wzywają prezesa.
1. Prezes „najemny” a twórca firmy.
Oczywiście nikt nie kontestuje budowania bogactwa przez tworzenie firmy od zera. Jednak zrównanie ojców-założycieli z prezesami wynagradzanymi opcjami jest nietrafne. Ponieśli inny wysiłek koncepcyjny.
2. Społeczny odbiór wysokiego managementu.
Określenie „seanse nienawiści” jest skrajnie przerysowane. Jeżeli ktoś dokonuje szeregu przestępstw, a potem serwuje publiczności pogadankę o czynieniu „dzieła bożego”, to się nóż w kieszeni otwiera. Nazwanie sprzeciwu wobec łajdactwa seansem nienawiści… no, cóż.
3. Wizerunek branży finansowej.
Czy jest niesłusznie tak krytykowana? Możnaby znaleźć z kilkaset przykładów przestępstw i nieprawidłowości – więc na parszywy wizerunek zasłużyli sobie solidną pracą.
Całkowita zgoda co do tego, że i inne branże nie postępują etycznie. Zasług finansistów to jednak nie umniejsza.
Bardziej subtelną kwestią jest pokusa wykorzystania politycznego tego słusznego gniewu. Dopóki nie zostanie przywrócona względna równowaga między sektorem finansowym a resztą gospodarki – takie wykorzystanie będzie możliwe.
„jak bank utopi, to politycy wzywają prezesa”
Ale też niewiele innych branż (może tylko producenci samochodów) doświadcza dobrodziejstw masowego bailoutu. Co, dodajmy, nie wpływa negatywnie na pobory prezesa.
@astanczak
„Buffett ostatnio powiedział, że banki pracują podejmując ryzyko”
O taaaaaak tylko to nie jest koniec końców ich ryzyko tylko depozytariuszy mówiąc ogólnie.
Banki to jedynie pośrednik. Ważny , ale nie najważniejszy bo gdy pada pośrednik zawsze może byc inny . Gorzej jak padają strony transakcji wtedy i pośrednik jest zbedny.
Problem ,że ten pośrednik nie dość ,że ryzykuje depozytem jednej ze stron to jeszcze pomnożonym kilkadziesiąt razy w ten sposób praca banku staje sie hazardem na koszt klienta , czego Buffet zapomniał dopowiedzieć .
Kwestia spojrzenia , ale to nie banki pracują podejmujac ryzyko tylko ludzie, którzy biorą kredyty by go spłacić.
Pośrednik tylko zbiera kasę pomnożona przez aktualnie wykorzystany mnożnik kreacji.
Na koniec kto ryzykuje więcej banki czy ludzie.
Wyobraźmy sobie ,że mamy kolaps i pada wszystko: kto stanie sie faktycznym właścicielem zastawionych pod kredyt dóbr.
Ten co faktycznie niczym nie ryzykuje.
Pieniądz to jedynie pochodna.
To obrazuje kto czym ryzykuje , a kto zostaje golcem w systemie jak większośc farm w USA po Wielkim Kryzysie.
Faktycznym właścicielem stały się banki.
W ten sposób feniks odradza sie z popiołów, które sam pośrednio kreuje.
Zaiste jest to praca twórcza.
Skąd mogłem wiedzieć, że ceny spadną.”
No to może trochę inaczej – skąd mogliśmy wiedzieć, że Lehman B upadnie (bo teoretycznie był za duży), bo to byłu pozycje u Berna Szterna, bo Madoff okazał się oszustem, bo MF Global utaracił wypłacalność (a tak dobrze szło), bo to i tamto i śmo i owo.
Lista wymówek jest dłuższa (o ile pamiętam :).
@astanczak
Nie ma co ubierać tematu w grzeczne słówka. Podejście roszczeniowe zawsze było i będzie po prostu zwykłym tchórzostwem. Podobnie z zaglądaniem innym do kieszeni.
Mój bardzo dobry przyjaciel ze studiów został ostatnio „wykupiony” przez pewną firmę i zarabia kwotę, która przyprawia o zawrót głowy. Ktoś mu zaproponował rewelacyjną pensję i cieszę się bardzo jego szczęściem. Czy uważam że na nią zasługuje? Czy uważam, że tworzy odpowiednią „wartość dodaną”? Uważam, że pytanie czy na nią zasługuje, czy powinien tyle zarabiać, jest pytaniem, które może postawić jedynie tchórz o złodziejskich skłonnościach. To pytanie mogą w zasadzie postawić tylko właściciele spółki, która go zatrudnia. Mogę się dziwić, mogę sobie myśleć różne rzeczy, ale nie wolno mi wtykać nos w nieswoje sprawy. Ot, zwykła przyzwoitość.
Jeśli pytający jest właścicielem spółki, bądź jej akcjonariuszem, to ma wpływ na podejmowane decyzje i to on pośrenio/bezpośrednio decyduje, czy dany człowiek „powinien tyle zarabiać”. Jeśli zaś pytający nie ma z tą spółką nic wspólnego, to powinien wrócić na drzewo z którego właśnie zszedł.
ps. to jest swoją drogą szybki test na to z kim rozmawiasz: zadajesz pytanie, czy uważasz, że Zuckerberg „powinien tyle zarabiać” 🙂 Szybkie pytanie, szybka odpowiedź. Od razu wiadomo czy omijać faceta szerokim łukiem, czy nie.
# piękna dyskusja w duchu poszanowania odmiennych poglądów
Instead, it’s time for a fundamental reform: Any person who works for a company that, regardless of its current financial health, would require a taxpayer-financed bailout if it failed should not get a bonus, ever. In fact, all pay at systemically important financial institutions — big banks, but also some insurance companies and even huge hedge funds — should be strictly regulated.
NASSIM NICHOLAS TALEB
Słuszną linię prezentuje Łabądź: krytycy na drzewo, dyrektorzy do Spa:
http://www.msnbc.msn.com/id/27075884/ns/business-us_business/t/after-bailout-aig-sent-executives-spa/
PS. Podatnicy najchętniej omijaliby to towarzystwo szerokim łukiem. Niestety, nie mogą.
@ dorota
kompletnie nie zrozumiałaś tego co napisałem…
logiczną konsekwecją tego co piszę jest: „zero bailoutów”, zero wsparcia sektora publicznego dla sektora prywatnego itd.
Dorzuć do tego Golden Rule, Silver Rule i będziesz wiedziała do czego zmierzam.
@ trystero
cieszę się, że napisałeś o Talebie 🙂
Taleb pisze o „skin in the game”. Ja piszę o „skin in the game”. Taleb jest libertarianinem. Ja również. Zgadzam się z nim we wszystkim, jak zapewne doskonale wiesz.
# Taleb de facto pisze, że ludzie w sektorze finansowym nie powinni zarabiać tyle ile zarabiają a więc (zgodnie z wcześniej wygłoszonymi tu opiniami) okazuje się tchórzem o złodziejskich skłonnościach, który powinien wrócić na drzewo z którego właśnie zszedł
On nie tylko interesuje się tym ile zarabiają ludzie w sektorze finansowym ON CHCE REGULOWAĆ ICH ZAROBKI
pod jego artykułem w NY Times podpisuję się w pełni. Natomiast wiesz jakie jest jego zdanie o bonusach dla traderów w hedge fundach? Mówi on, w skrócie: „odwalcie się od nie swoich pieniędzy”.
Idea jest taka, żeby przenieść część aktywności banków poza sektor działania instytucji zaufania publicznego. Proste.
skończ ze swoim sofizmem waszmość
pozwól, że przypomnę ci co napisałem na bossablo o bonusach w bankowości jesszcze kilka miesięcy temu, i co w żaden sposób nie jest w konflikcie z tym, co przedstawiłem w tym wątku
„„To jest część problemu, ale – znów – jakim lekarstwem na to ma być walka z bonusami?”
nie z bonusami, a z systemem przyznawania bonusów. Różnica. Pozwól, że Ci wyjaśnię:
jest pewien problem, którego najwyraźniej nikt na tym forum nie dostrzega
a więc, problem odnosi się do tego co napisał inżynier mrównica:
„Chyba, że przyjmujemy, że wynagrodzenie w bankach jest tylko i wyłącznie pochodną od zysku przynoszonego właścicielowi i jest de facto procentem od zarobionych kwot – wtedy wszystko OK, ”
to ja mam pytanie do wszystkich obrońców obecnego systemu bonusowego (i nie mówię tu o bankierach od IPO, M&A i innych papierowych speców)*
*na marginesie dodam, że jestem na sto procent przykonany, że publiczni obrońcy systemu bonusowego w bankach w City czy na WS nie mają bladego pojęcia jak on działa…
Jesteś traderem w banku. Przehandlowałeś 100 mio USD notional w europejskiej opcji egzotycznej (to jest zapewne niespotykanie duży size), , powiedzmy up and out call, bariera dajmy na to 150%, rabat x% (powiedzmy, że x większe od zero i mniejsze od 15%, co by stworzyć lokalną mega dziurę ryzyzka w przyszłośc).
Matura tego gówna to 3 lata. Trader handluje to po marży 1% i przytula 1 mio USD papierowego, mark to theo, zysku. Jego umowa bonusowa przewiduje inkasowanie 10% generowanego przez siebie ROCZNEGO PNL . Taka opcja jest tzw. path-dependant. Co więcej, struktura ryzyka portfela który dynamicznie hedguje taką opcje zmienia się dramatycznie z czasem i ścieżką podążania instrumentu bazowego. W pierwszym roku, załóżmy, że bazowy nie wykonuje żadnych znaczących ruchów i w pełnej zgodzie z backtestingiem i stress testingiem (ukłon dla wszystkich testujących systemy tradingowe w oparciu o dane historyczne) okazuję się być mega bezpieczna i da się umiejętnie ją hedgować. Pierwszego roku trader przytula circa 50k USD netto tytułem tylko tego trejdu plus część zysków na hedgach.
W drugim roku kosmetycznie zmienia parametry(nie będę wchodził w szczegóły jak się markuje różne egzotyczne derywaty w sektorze, bo zgubię już czytelnika kompletnie…) i wyciąga kolejne 50k USD do własnej kieszeni. W trzecim roku spada news, że dana spółka jest przejmowana (załóżmy, że bazowym w tym up&out callu była spółka) i spot przelatuje przez barierę jak przez masło, a nasz trader hedgując wcześniej delta 1=2 teraz musi kupić ekwiwalent delty powiedzmy 30 (delta zależna od tego, gdzie był spot przed newsem i jak blisko jest do wygaśnięcia, plus jaką zmienność drogi trader sobie sparametryzował). Oznacza to, że nagle, nasz drogi trader, musi walnąć (kupić) PKC sizem rzędu kilku miliardów, natomiast strata, która nagle powstaje na trejdzie jest wielokrotnością (setkrotnością? tysiąckrotnościa? milionkrotnością?) wszystkich zysków uprzednio wygenerowanych. W tym momencie wkracza podatnik i ratuje frajera ratując jego bank. W końcu jest to proces 24/7. (pamięta ktoś w ogólę casus z opcjami na VW?).
Podałem tylko przykład instrumentu. Takich jest cała masa. Sposobów na robienie takich tricków pompujących bonusy w sektorze bankowym jest niesłychana ilość. Nie chcę mi się ich na tym forum tłumaczyć, w końcu jestem „zapryszczonym gówniarzem” i „psychicznie chorą” jednostką.
Różnica między hedge fundem a bankiem jest taka, że społeczeństwo może pozwolić sobie na upadek hedge fundu (codziennie upadają i powstają kolejne nowe) natomiast nie może sobie pozwolić na upadek dużego banku. Jak myślicie : czy traderzy w bankach o tym wiedzą, kiedy kontemplują zajęcię pozycji z ukrytymi ryzykami? Nie ma prostszego sposobu niż ukrycie ryzyka od przehandlowania instrumentu, którego nawet branża nie rozumie, bo w końcu jest pełna ignorantów jak każda inna. Mogę to w dowolnym momencie zademonstrować na tym forum.
I dokładnie tutaj wkracza system przyznawania bonusów.
Jeżeli wynagradzamy rocznie od papierowych zysków z pozycji które jeszcze nie wygasły, a więc wciąż obciążone są gigantycznymi niekiedy ryzykami (CZYLI TAK JAK JEST TERAZ!!!) to tworzymy ciasteczkowego potwora. W przypadku hedge fundów i prywatnych prop housów mogą sobie bonusy przyznawać jak tylko im się żywnie podoba. Tam podatnik nigdy nie nadejdzie im na ratunek, jeśli się pomylą. Traders’ option w banku polega na tym, że nie ma znaczenia czy się pomylisz, czy też nie. Bonus i tak przytulisz. Piękne, nieprawdaż?
Prywatyzacja zysków, nacjonalizacja strat = neokapitalizm polegający na tym, że jak przyjdzie co do czego i dojdzie do triggeru eventu wyleszczającego trejdera i jego bank, to podatnik mu to zrekompensuje.
Co więcej, każdego kto będzie krzyczał, że jest to przestępstwo uzna się za:
=demagoga
=oszołoma
=przeciwnika wolnego rynku
z tą drobną różnicą, że jest zaprzeczeniem wszystkich tych pojęć…”
napisałem to w komentarzach w dyskusji o systemi bonusowym w bankach. Uważam, że jest on skandaliczny.
Wiesz, jak skomentowałeś ten wpis?
„@ blackswan, Klondike, inż. Mrównica
Bardzo mi jest miło czytać Wasze komentarze.”
Zrozum, ja piszę o tym, żeby uwolnić firmy od sektora publicznego. Piszę, że w przypadku prywatnych przedsiębiorstw, którym PODATNIK NIE PRZYCHODZI NA RATUNEK, przyglądanie się na pensje jest złodziejską skłonnością.
Mam nadzieję, że skończysz w końcu ze swoimi retorycznymi zagrywkami i zastanowisz się głębiej o co mi chodzi. Nie przekręcaj, po prostu pomyśl.
Pozdrawiam
„Taleb de facto pisze, że ludzie w sektorze finansowym nie powinni zarabiać tyle ile zarabiają ”
Nieprawda. Pisze o obecnym sektorze finansowym. Zgadzam się z nim.
errata
w ostatnim zdaniu chodziło mi o to, że pisze o obecnym sektorze bankowym.
ah, i nie dałem linka do tej wcześniejszej dyskusji:
https://blogi.bossa.pl/2012/02/16/ostroznie-z-marzeniami/
tak samo jak na początku obecnej wymiany zdań napisałem stosunkowo wyraźnie:
„Stąd akurat w przypadku banków sytuacja się mocno komplikuje i ich przykład jest obecnie bardzo nieadekwatny (prywatyzacja zysków i nacjonalizacja strat zaburza wspomnianą zdrową symetrię). Innymi słowy tu nie chodzi o to, że straty są nieuniknione, bo rzecz jasna są, lecz o to, żeby w przypadku strat nie przychodził Święty Mikołaj i nie mówił: „wszystko będzie dobrze, damy ci zapomogę abyś mógł dalej ryzykować”.”
Czytamy uważnie teksty, ze zrozumieniem 🙂
make love, not war
proszę również zauważyć, że fundamentalnie wszyscy chyba zgadzają się co do jednego: chorą sytuacją jest, kiedy wielkie bonusy i odprawy pobierają bankierzy, w sytuacjach kiedy ich banki są ratowane przez podatników. Jest to ewidentnie złodziejskie i przeciwne jakimkolwiek zasadom.
Natomiast w sytuacji, kiedy prywatna firma, niewspierana przez podatnika, wypłaca swoim menadżerom bardzo wysokie pensje, złodziejstwem jest kiedy ktoś inny niż właściciel tej firmy, zasadność tej pensji kwestionuje. To nie jest jego sprawa.
Zresztą, zaraz ktoś mnie posądzi o zacięcie ideologiczne (to takie nowe pejoratywne określenie), ale polecam poczytanie „The Constitution of Liberty” F.A.Hayek’a 😀
# litości
Natomiast w sytuacji, kiedy prywatna firma, niewspierana przez podatnika, wypłaca swoim menadżerom bardzo wysokie pensje, złodziejstwem jest kiedy ktoś inny niż właściciel tej firmy, zasadność tej pensji kwestionuje. To nie jest jego sprawa.
Och, jasne. Złodziejstwem nie jest kwestionowanie niektórych akwizycji. Na przykład wyśmiewanie się z Zuckerberga, że wydał 1 mld USD na Instagram. Złodziejstwem i wtrącaniem się w nieswoje sprawy nie było krytykowanie Microsoftu gdy kupował akcje Facebooka przy wycenie 15 mld USD. Złodziejstwem i wtrącaniem się w nieswoje sprawy nie było kwestionowanie wyceny Facebooka przy jego cenie emisyjnej. Ale pytanie o to czy nowy CEO Facebooka wart jest 30 mln USD rocznej pensji to już złodziejstwo tchórzy, którzy powinni wrócić na drzewo.
Przecież są jakieś granice absurdu.
kompletnie nie rozumiesz
a to dopiero niespodzianka
@ trystero
Mieszasz porządki. Na podstawie wyborów biznesowych Zuckerberga nikt nie chce budować prawa ograniczającego premie w prywatnym biznesie. Natomiast premie w prywatnym biznesie tak przeszkadzają wszystkim, że populistyczni politycy do spółki z ludźmi, którzy żywią niezdrowe – moim zdaniem – zainteresowanie czyimiś zarobkami są wstanie przekuć na prawo pewne działania. Jest na to doskonałe powiedzenie: No man’s life, liberty, or property are safe while the legislature is in session.
@ astanczak
Nie sądzę bym mieszał porządki.
Nie znam poważnych ludzi, którzy domagają się regulacji wynagrodzeń w sektorze prywatnym (z wyjątkiem sektorów posiadających gwarancje lub wsparcie państwa – Taleb chce by pensje w takich sektorach były regulowane). Tworzysz alternatywną rzeczywistość jeśli sugerujesz, że takie pomysły są poważnie rozważane.
Natomiast są ludzie, którzy kwestionują zasadność wysokich pensji w sektorze prywatnym i pytają czy oderwanie tych pensji od ekonomicznej wartości pracy nie świadczy o tym, że system gospodarczy jest nieefektywny.
Tak się składa, że pytanie o to czy wycena spółek z social media nie świadczy o degeneracji, patologii systemu gospodarczego jest wyrazem niezależnego myślenia dla ludzi, dla których pytanie o to czy wycena wartości wysokiej kadry managerskiej nie świadczy o degeneracji systemu gospodarczego jest wyrazem tchórzliwego złodziejstwa.
Jeśli mam prawo pytać czy Instagram jest wart 1 mld to mam prawo pytać czy John Smith wart jest 10 mln rocznie. To chyba logiczne. Jeśli mam prawo uważać, że wycena Instagramu na 1 mld świadczy o tym, że rynek nie jest efektywny to mam prawo uważać, że wycena Johna Smitha na 10 mln rocznie świadczy o tym, że rynek jest nieefektywny.
„No man’s life, liberty, or property are safe while the legislature is in session.”
amen
ile wart jest Instagram?
> Nie znam poważnych ludzi, którzy domagają się regulacji wynagrodzeń w sektorze prywatnym
Śledziłeś kampanię wyborczą we Francji? Przecież wiadomo było, że opodatkowanie ludzi z najwyższymi przychodami sprowadziłoby się do opodatkowania szefów firm. Ludzie z szowbiznesu już dawno płacą podatki w Londynie i w Szwajcarii.
Słyszałeś o idei ekstrapodatku od bonusów w USA?
>Natomiast są ludzie, którzy kwestionują zasadność wysokich pensji w sektorze prywatnym i pytają czy oderwanie tych pensji od ekonomicznej wartości pracy
Żadna miara wartości pracy inna niż umowa o pracę nie ma znaczenia. Wyliczenia uniwersyteckie są fajnie i generalnie inspirujące, ale jak mamy dwa prywatne podmioty – pracobiorcę i pracodawcę, to nic nikomu do tego ile kto dostaje pieniędzy.
(na boku osobiście uważam, że zarobki na wysokich szczeblach są uzasadnione)
> Jeśli mam prawo pytać czy Instagram jest wart 1 mld to mam prawo pytać czy John Smith wart jest 10 mln rocznie
To może ja sobie przyznam prawo zapytania ile płaci ci pracodawca?
Dla mnie jedyna poprawna odpowiedź na takie pytanie to dwa słowa, z których pierwsze zaczyna się na F a drugie na O.
Jak rozumiem kiedy zaczynami przechodzić na poziom milionów, to już możemy pytać i kwestionować? Osobiście nie potrafię wyznaczyć granicy progu, od którego możemy zacząć publicznie domagać się rozliczania ludzi z pensji w prywatnych przedsiębiorstwach.
Dla złagodzenia sporu zadam ci pytanie – ile twoim zdaniem powinien rocznie zarabiać szef Goldman Sachs?
@ astanczak
Przecież wiadomo było, że opodatkowanie ludzi z najwyższymi przychodami sprowadziłoby się do opodatkowania szefów firm. Ludzie z szowbiznesu już dawno płacą podatki w Londynie i w Szwajcarii.
Nie, nie. Podatki to jedno, regulowanie wysokości wynagrodzeń to co innego.
Słyszałeś o idei ekstrapodatku od bonusów w USA?
Tak, dotyczyć miała firm, które otrzymały pomoc rządową a rozpętało ją wypłacenie bonusów w AIG.
To może ja sobie przyznam prawo zapytania ile płaci ci pracodawca?
Nie. Gdyby moje zarobki były jawne miałbyś natomiast pełne prawo pytać czy na nie zasługuje. Dokładnie na tej samej zasadzie na jakiej masz prawo pytać czy Zuckerberg powinien zapłacić za Instagram 1 mld USD.
Jak rozumiem kiedy zaczynami przechodzić na poziom milionów, to już możemy pytać i kwestionować?
Nie, żyjemy w wolnym państwie. Możesz pytać i kwestionować efektywność każdej ekonomicznej decyzji. Możesz dochodzić do wniosku, że część tych decyzji prowadzi do nieefektywnej alokacji zasobów. To właśnie robią między innymi activist investors. To robią blogerzy, którzy krytykują zarządy firmy za niektóre decyzje.
Dla złagodzenia sporu zadam ci pytanie – ile twoim zdaniem powinien rocznie zarabiać szef Goldman Sachs?
Nie mam zielonego pojęcia.
„Dla złagodzenia sporu zadam ci pytanie – ile twoim zdaniem powinien rocznie zarabiać szef Goldman Sachs?”
hehe, znowu pytanie o bank 🙂
wiesz jaka była moja pierwsza lekcja, kiedy zadano mi pytanie o to „ile warta jest opcja?” odpowiedź była tylko jedna: „tyle, ile ktoś jest skłonny za nią zapłacić”. Nie ma innej. (dlatego Instagram przedstawia sobą inną wartość dla FB, inną dla Kulczyka, inną dla Google i inną dla Jana Kowalskiego spod budki z piwem). Tak samo usługi Johna Smitha, któremu firma X zapłaci 10 mio rocznie, firma Y 40 mio rocznie, a firma Z powie, że nie jest wart nawet grosza. Nie istnieje obiektywna wartość. Platoński mit.
wiesz, Astanczak, to jest trochę tak jak rozmowa: czy mam prawo zajrzeć komuś do portfela? no jasne, masz prawo. Właściciel portfela z kolei ma prawo mieć się na baczności i zastanawiać się nad konsekwencjami tego, że jakiś pacjent w sklepie zagląda do jego portfela. Ma prawo podejrzewać taką osobę o złodziejskie skłonności, polegające na przykład na tym, że gość być może podniesie wrzawę i zacznie krzyczeć „ten człowiek ma traktor, dwie krowy i 10 tysięcy złotych, a my tylko dwie kury i niezdrową świnię” i przywali mu podatkiem od nadmiaru dobrobytu 🙂
> tyle, ile ktoś jest skłonny za nią zapłacić
Zawsze na pytanie o to, czy X powinien zarabiać tyle, ile zarabia odpowiadam – wyślij swoje CV i powiedź, że zrobisz to taniej i lepiej.
Myślę, że w takiej dyskusji nie powinno się obyć bez wzmianki o tym, że nastąpiło – bardzo wyraźne – oddzielenie interesu właścicieli spółki (akcjonariuszy) od interesu zarządzających. Działania tych drugich powinno się rozpatrywać pod kątem maksymalizacji wartości przedsiębiorstwa. Niestety, maksymalizują głównie swoje pobory (łącznie z manipulacjami wynikiem). Czy opinia publiczna ma prawo wypowiadać się na ten temat? Pytanie retoryczne.
„ile twoim zdaniem powinien rocznie zarabiać szef Goldman Sachs?”
W duchu powyższego – może powinien być wynagradzany procentem od wypracowanego zysku? Z brutalnym egzekwowaniem tej zasady – w przypadku straty również.
Zbyt egzotyczne? Czy my już przyzwyczailiśmy się do tego, że prezesowi należy się (bonus też) niezależnie od wyniku firmy?
„Zawsze na pytanie o to, czy X powinien zarabiać tyle, ile zarabia odpowiadam – wyślij swoje CV i powiedź, że zrobisz to taniej i lepiej.”
jest to doskonała droga aby wejść poziom wyżej w takiej rozmowie i dowiedzieć się, dlaczego życie jest tak niesprawiedliwe 🙂
# spróbuję jeszcze raz
Zero Hedge o przejęciu Instagram:
Facebook has not even collected the cash from going public and it is already precommitting funds to expand growth (what’s wrong with its organic growth? Not good enough?) by purchasing tangential services, such as everyone’s favorite photo filtering application Instagram for the ridiculous price of $1 billion
Jak rozumiem, nikt napisze, że redaktor ZH na złodziejski charakter, jest tchórzem i powinien wracać na drzewo ponieważ zagląda do portfela Zuckerberga, wtrąca się w nieswoje sprawy i powinien odczepić się od decyzji prywatnego przedsiębiorcy.
Mogę nawet uszczypliwie dodać, że nikt nie zasugeruje redaktorowi ZH by stworzył swój własny portal do publikowania zdjęć i spróbował go sprzedać Zuckerbergerowi.
Wręcz przeciwnie, redaktor ZH wykazał się pewnie nie lada przenikliwością krytykując tę bezsensowną decyzję.
Rozumiem też, że sytuacja zmienia się diametralnie gdyby Zuckerberg zatrudnił powiedzmy Fulda, ale tak naprawdę kogokolwiek innego, jako swojego CFO i zdecydował się płacić mu 50 mln USD pensji. Wtedy jakakolwiek krytyka tej decyzji świadczyłaby o złodziejskim nastawieniu i tchórzostwie.
Trystero, ty lepiej odpowiedz ile wart jest Instagram, czekam na tą odpowiedź już jakiś czas – a tak proste pytanie przecież…
> Podatki to jedno, regulowanie wysokości wynagrodzeń to co innego.
Naprawdę jeszcze wierzysz, że podatki we współczesnym świecie są tylko podatkami? Przecież pod przykrywką podatków kryje się cała masa regulacji, które mają na celu sterowanie gospodarką. To był klasyczny przypadek.
@ _dorota
> Działania tych drugich powinno się rozpatrywać pod kątem maksymalizacji wartości przedsiębiorstwa.
Obawiam się, że np. optyka organizacji związkowej może być inna. 😉
Osobiście skłaniałbym się – jakbym był akcjonariuszem – do rozliczania prezesów ze stabilnej dywidendy, wypłacanej kwartalnie. Spadałaby wówczas zmienność cen akcji, która jest zmorą ludzi konstruujących portfele o dłuższej perspektywie.
Mamy więc już trzy, w sumie sprzeczne punkty widzenia, jaki zarząd byłby najlepszy.
swoją drogą mam pytanie odnośnie „efektywnej alokacji”
wyobraźmy sobie scenariusz:
Mieszkamy w wiosce odizolowanej od innych wiosek. Jeden Pan w wiosce ma 10 milion w gotówce. Poddany został operacji i przez miesiąc został unieruchomiony tak, że nie będzie mógł z tej gotówki w ogóle korzystać. Czy optymalne i efektywne rozwiązanie polega na tym, że gotówka przez ten miesiąc leży u niego w stodole i nie pracuje, czy też może efektywnym rozwiązaniem byłoby pożyczenie tej gotówki wiosce na okres jego rekonwalescencji? Mamy prawo zadać pytanie o to, co jest efektywne, prawda? Mamy prawo zadać pytanie o to, czy ludność tej biednej wioski nie zasługuje przypadkiem dostać na miesiąc tą gotówkę i wpakować je w jakieś przedsięwzięcie?
Jakie jest kryterium oceny efektywności alokacji? Szukamy minimaksu teoretycznego alokowania tych środków w okresie jego rekonwalescencji? Hm…coraz bardziej boję się ekonomistów…Już widzę jak pukają do moich drzwi i oznajmiają:
„komisja złożona z wybitnych przedstawicieli nauk ekonomicznych po przeprowadzeniu gruntownych obliczeń doszła do wniosku, iż Pańskie zarządzanie wolnymi środkami jest bardzo nieefektywne i w efekcie nieoptymalne z punktu widzenia maksymalizacji użyteczności tej gotówki w gospodarce, wobec czego niniejszym rekwirujemy”
Wenezuela welcome to 🙂
# nieśmieszny troll nie jest śmieszny
Hm, ciekawe czy Wenezuelczycy z Zero Hedge powołali już komitet, który ma ocenić czy akwizycje Zuckerberga są absurdalne czy nie są 🙂 Może komisja blogerska wydała decyzje, że Zuckerberg nie nadaje się do zarządzania Facebookiem i sama przejmie stery?
@ astanczak
niezłych macie blogerów, nie ma co 🙂
Naprawdę uważam, że słownictwo, którym się posługujesz oraz sposób prowadzenia dyskusji polegający między innymi na insynuowaniu, że osoby, które mają inne poglądy są tchórzami, mają złodziejskie zamiary i powinny wrócić na drzewo zdecydowanie zaniża poziom komentarzy na Blogach Bossy.
(Dopisane później)
Nie potrafisz sensownie odpowiedzieć na pytanie dlaczego można krytykować niektóre decyzje prywatnych firm (na przykład te o akwizycji) lecz nie można krytykować innych decyzji prywatnych firm (na przykład tych o wysokości wynagrodzeń kadry managerskiej). Zamiast tego próbujesz ośmieszyć moje poglądy.
Do tego masz pretensje, że Twoja postawa spotyka się z moją reakcją.
Tak się składa, że część czytelników Blogów Bossy uważa, że można zadawać pytania o zarobki kadry managerskiej i może czuć się urażona, że wyzywa się ich od tchórzy i złodziei i sugeruje by wracali na drzewo. Brak reakcji z mojej strony mógłby sugerować, że zgadzam się z tą opinią. Nie zgadzam się, więc reaguję.
@ blackswan
Po części – dzisiaj – banki centralne już .. nie dbają o oszczędności ludzi akcentując walkę o wzrost gospodarczy zamiast ochrony wartości pieniądza. Czasami ktoś tam coś przebąkuje o tym, że banki zgadzają się na przejadanie przez inflację oszczędności, ale wszyscy i tak machają na to ręką.
> niezłych macie blogerów, nie ma co 🙂
Panowie apeluję o krok w tył – weekend idzie, czas na odpoczynek!
też cie kocham 🙂
@astanczak
Tak, teraz dominuje myślenie: odgórną decyzją bankiera centralnego jesteśmy w stanie przywrócić gospodarkę na właściwe tory wiecznego wzrostu i prosperity.
Przecież to astanczak regularnie przypomina, że bernanke dokładnie wie co robi a FED jest na kursie i ścieżce.
Co do meritum realna dyskusja mogłaby się skupić na konflikcie interesów między zarządem (lub pracownikami) a akcjonariuszami, problematyką corporate governance w spółkach z rozdrobnionym akcjonariatem lub też dominującym akcjonariuszem (np. zuckerberg i akcje uprzywilejowane), czy też korupcjogennym lobbingiem.
Część komentatorów natomiast przedstawia wyimaginowane argumenty adwersarzy tak by sprowadzić dyskusję do absurdu, lady gagi i zaglądania do prywatnych kieszeni. Np. broni się podobno zagrożonej swobody umów.
Powyższa taktyke obnaża pytanie o konkrety (czyli skąd oni wytrzasneli te argumenty) gdzie pada odpowiedz o postulacie wzrostu podatkow. A jakim ma to zwiazek ze swobode umow?
Nie trzeba chyba przypominać takze o optymalizacji podatkowej i 1dolarowych pensjach.
W tym konteskcie trzeba tez przypomniec o deficycie publicznym i niby skad go ma sie sfinansowac jesli nie z podatkow ktore przez ostatnie dekady byly drastycznie obnizane np. w USA.
> astanczak przypomina, że bernanke dokładnie wie co robi a FED jest na kursie i ścieżce.
astanczak robi raczej coś innego – sygnalizuje, że Fed robi to, co robi, bo ma takiego a nie innego szefa i pracuje na takich a nie innych założeniach.
> Co do meritum realna dyskusja mogłaby się skupić
Szczęśliwie internet oferuje pełną swobodę prowadzenia „realnych dyskusji”. Trzeba tylko założyć swój blog, wystąpić pod swoim nazwiskiem i pisać go regularnie znajdując czytelników. Proszę założyć swój, podesłać adres – chętnie poczytam.
@ schopen
„Co do meritum realna dyskusja mogłaby się skupić na (…)”
Racja, to właśnie próbowałam sygnalizować. To istota sprawy.
@ _dorota
No dobrze, skoro temat wydaję się tak ważny.
Częścią sukcesu spółek na rynku jest umiejętność sterowania konfliktami, żeby nie paraliżowało to samej spółki. Wspomniałem o H-P, która ewidentnie ma z tym problem. Yahoo! również wstrząsają konwulsje i spory pomiędzy akcjonariuszami. Efekty widzimy. Sukcesem drugiej spółki – na dziś – byłoby dobre sprzedanie się komuś. Pierwsza ma więcej atutów, ale w segmencie, w którym pracuje za 10 lat połowa dywizji może zmienić się nie do poznania. Widać to dziś po spółce RIM, z którą dzieje się to, co się dzieje. Są na rynku firmy, które wyszły z segmentów zanim układ sił się rozjechał.
W krótkim terminie konflikty pomiędzy akcjonariuszami a zarządem są naturalne. Jeszcze bardziej naturalne są konflikty pomiędzy akcjonariuszami a pracownikami, bo są okresy, w których nie można pogodzić sprzecznych dążeń obu grup.
Jeśli ktoś kupił akcje spółki z zachowaną kontrolą nad spółką przez właścicieli i ma problemy, to sprawa jest prosta – trzeba wyjść ze spółki lub nigdy w nią nie wchodzić.
Ktoś jeszcze pamięta, że Apple pod zarządem Jobsa nie płacił dywidendy? Osobiście nie potrafiłem tego zrozumieć, ale nie miałem akcji Apple. Znałem człowieka, który kupował Apple chyba po 10 USD i sprzedał po zarobieniu 20 procent. Był zadowolony, bo swoje cele zrealizował.
Na walkę w zarządach mogą sobie pozwolić ludzie lub instytucje od pewnego poziomu kapitału. Jak mawiał Gordon Gekko „If you don’t have enough, you can’t piss in the tall weeds with the big dogs”.
Przekładając to na polski przykład. Jak się było akcjonariuszem PKN, to trzeba było liczyć się z wydarzeniami ala kupno Możejek lub aresztowanie prezesa, bo kultura prawna i polityczna jest taka, jaka jest. Jak się kupowało akcje jednego z banków, którego prezes był dobrze ustosunkowany z politykami po jednej stronie sceny politycznej, to nie można było narzekać na to, że spotykały pewne niespodzianki. Bycie krasnalem na rynku niesie wyzwania i obrażanie się na świat nie leczy z zajmowanej pozycji.
Sprawa ze spółkami, które czyimś zdaniem mają przepłacane zarządy czy inne problemy jest prosta – nie kupować.
Prywatny właściciel teoretycznie może wynagradzać management w swojej firmie według własnego uznania. Jak chce komuś płacić kokosy to może o ile uzna, że warto. I w praktyce tak zazwyczaj bywa. Nie oznacza to jednak wcale, że może on robić co mu się tylko podoba.
Proszę zwrócić uwagę na słowo teoretycznie, albowiem firma, spółka dokładniej mówiąc, jako osoba prawna i podmiot prawa (choćby podatkowego) jest bytem odrębnym od swojego właściciela czy właścicieli. Nawet jak się jest jedynym właścicielem spółki to nie stanowi to wcale podstawy do tego aby właściciel mógł robić w niej i z nią co mu się żywnie podoba. Nie może bowiem robić tego co audytor może uznać za działanie na szkodę firmy lub nawet wbrew jej interesom.
Jeśli ktoś myśli, że pitolę to niech posłucha poniższej historii a potem sobie sprawdzi, jeśli chce.
Na początku kapitalizu w Polsce byłem świadkiem takiej oto dyskusji. Prywatny właściciel firmy żerował na niej = obiadki z rodziną na rachunek firmy, wakacje podobnie, dużą pensja dla żony, która wcale nic nie tam nie robiła (fikcyjne zatrudnienie), firmowa fura dla syna małolata itp.
Na zakrapianym przyjęciu chwalił się jak to dostatnie żyją z firmy na co pewien prawnik odpowiedział, w cywilizowanym kraju byś pan nie mógł tak postępować a nawet za to mógłbyś pan beknąć finansowo. Bo pan okradasz firmę.
Co pan p… , ja okradam, przecież firma to ja, to moja kasa i nawet jesli okradam to okradam siebie, i sam sobie na to pozwalam bo moge sobie na to pozwolić.
Na to prawnik opowiedział taki oto przypadek. W Anglii dwóch braci było jedynymi właścicielami i jednocześnie dyraktorami pewnej firmy. Uważali, że jako tacy, moga wszystko bo to są w końcu ich pieniądze więc codziennie na koszt firmy biesiadowali. Audytor weryfikujący firmę zapytał z kim byli na lunchu w tych i tych dniach. Z nikim byliśmy sami. A to bardzo nieładnie i niedobrze bo to nie były więc biznes lanczyki więc nie widzę podstaw do tego by zaliczyć wasze prywatne wydatki w koszty firmy. Proszę zwrocić te kwoty.
Bracia myśląć, że to i tak ich kasa jest odmówili się i powstał spór, który zakończył się w sądzie. I jaki był wyrok? NO więc sąd przyznał rację audytorowi i w orzeczeniu stwierdził, że firma jest bytem prawnym odrębnym od swoich właścicieli i takie wydatki są sprzeczne z jej interesem. A fakt, że bracia są jedynymi właścicielami wcale tego stanu prawnego nie zmienia.
Nie bardzo mi się chciało w to wierzyć, gdyż myślałem że gość przesadza i że jest to postawa typu świetszy od papieża. Jednak parę lat pożniej znalazłem opis tego przypadku jako case w książce Company low.
Inny zasłyszany przypadek w innym kraju.: właściciel zatrudnił kochankę jako sekretarkę we własnej firmie i wypłacał jej bardzo duże wynagrodzenie, niewspołmierne do zajmowanego stanowiska. Audytor to zakwestionował na podobnej podstawie, jako nieuzasadnione działanie na szkodę firmy, uwazał bowiem że można znależć całkiem dobrą sekretarkę z kwotę w przedziale x1 – x2, o wiele niższą niż wypłacana sekretarce szparce.
Bo jakąż unikalną wartośc dodaną stanowiła ona dla spółki ( nie mówimy to o szefie, któremu (do)dawała.)
A teraz zajmijmy się społkami publicznymi. Rozproszenie akcjonariatu i kumoterstwo w zarzadach i radach nadzorczych powodują, że wpływ akcjonariuszy na wysokośc wynagrodzeń kadry zarżadzającej jest niewielki, a najczęściej praktycznie żaden.
Ostatnimi czasy wprawdzie coraz głośniej i coraz częściej akcjonariusze domagają się ograniczenia nadmiernych wypłat dla pazernych bosów i ustanowienia regulacji dających im realny wpływ na możliwość określania wysokości ich zarobków.
Oczywiście niektórzy powiedzą, że są to oszołomy, zawistnicy o złodziejskich skłonnościach, którzy dopiero co zeszli z drzewa.
Tym unym odpowiem tak – z drzewa lepiej widać so się wyrabia.
PS
A dla małpki mam banana, bo jak je to nie ujada.
@ all
Refleksja podsumowująca.
Dziękuję wszystkim za uwagi – było gorąco. Tekst był lekko prowokacyjny i szczerze mówiąc spodziewałem się wielu komentarzy i tak gorącego sporu. Ta liczba komentarzy jest częścią diagnozy. Zarówno autorowi, jak i czytelnikom nie brakło energii do walki. W ostatnim tygodniu na blogach bossy pojawiły się znacznie bliższe giełdzie notki i nie znalazły takiego odzewu. Dlaczego? Wiedzą to doskonale specjaliści od marketingu politycznego, którzy w każdej kampanii próbują sięgnąć do dwóch worków, by obrzucić i obrzydzić ludziom konkurenta. Pierwszy nosi napis Seks a drugi Kasa. Dokładnie ten sam mechanizm stosuje się wobec walki z bogatymi członkami zarządów. Nie ma lepszego sposobu na zdobycie poparcia biedniejszych niż walka z bogatymi. Chyba Jonasz Kofta napisał kiedyś
Bo to co nas podnieca,
to się nazywa kasa,
a kiedy w kasie forsa,
to sukces pierwsza klasa.
Bo to co nas podnieca,
to czasem też jest seks,
a seks plus pełna kasa,
to wtedy sukces jest.
Zauważcie, że w komentarzach nieliczne były głosy, że ludzie mają prawo robić co chcą a spółki mogą płacić ile chcą a jak źle wybiorą, to ich problem. Jakoś zapomnieliśmy powiedzieć – to nie mój biznes.
Tak na marginesie mam przyjemność znać osobę, która z bliska ogląda, jak wygląda zatrudnienie na wysokie stanowiska i zawsze mówi wprost – nie robi się tego na bazie widzimisie. Zarobki ustala się bazie badań rynkowych, wskaźników inflacji i programów motywacyjnych. Wysokość zarobków naprawdę reguluje rynek. Nieliczne są przypadki, kiedy zarząd jest wstanie zawłaszczyć spółkę. Generalnie na rynku większość firm wie ile płaci konkurencja na równoległym stanowisku. Inaczej mówiąc, jeśli A zarabia B w firmie C, to najprawdopodobniej dlatego, że X zarabia Y w firmie Z. Co ważniejsze, jeśli X okaże się lepszy od A a firma C lepsza od Z, to za kilka lat X znajdzie się w firmie C a o A nikt nie będzie pamiętał. Jakby do dziwnie nie brzmiało, naprawdę na wysokich stanowiskach w prywatnym biznesie bardzo rzadko trafia się na ludzi przypadkowych.
Przykład? Osoba kierująca działem JP Morgan, który uwalił w Londynie kasę, pracowała w spółce chyba dwie dekady. Naprawdę wierzycie, że utrzymałaby się tak długo w jednej z najbardziej agresywnych branż na świecie, gdyby nie miała pewnych talentów? Osobiście – nie wierzę. Wręcz uważam, że takie wpadki zwyczajnie raz na jakiś czas muszą się zdarzać i trzeba koncentrować energię na tym, żeby – jak JP Morgan – spółki były wstanie przełknąć wtopę bez zatrzymania systemu a nie na kreowaniu konfliktu klasowego.
kawa na ławę w temacie regulowania wynagrodzeń innych wyłożona przez myślącego ekonomistę Miltona Friedmana:
http://www.youtube.com/watch?v=bZA1Q_1t1E0
PS. mam z Friedmanem delikatny problem. Czytałem jego prace ekonomiczne i autentycznie niektóre z nich bardzo mi się nie podobają, mimo że są niesłychanie błyskotliwe (np. jego tzw. F-Twist i instrumentalne podejście do ekonomii przedstawione w Esejach – zabił mi tym kiedyś przysłowiowego gwoździa na kilka dni). Natomiast jego opinie o funkcjonowaniu rynków, wolności, poszanowaniu wzajemnych praw są już ponadczasowe i w zasadzie zamykające dyskusję. Zauważ, że już w 30 sekundzie podlinkowanego materiału, pada zdanie:
„I believe that people ought to have equal opportunities to enjoy and use their resources, including equal opportunities to make such deals of employment contract with one another as seem appropriate to themselves.
I do not believe that it is desirable that we move in the direction of having a government bureaucrat decide whether A may hire B or not whoever A and B are.”
Ciekawe jest również, że Friedman był przeciwnikiem regulacji rządowych, natomiast widział konieczność regulacji sektora bankowego. Podobnie jak Adam Smith. Podobnie jak blackswan 🙂
@ astanczak
mój poprzedni wpis był do Ciebie, tak gwoli ścisłości
Szanowny Panie A.Stańczak,
Czasy się zmieniają, proszę przeczytać poniższy tekst,,,
Pozdrawiam
Wolny słuchacz
12 sierpnia 1981 r. światowy ekspert od zarządzania, były szef koncernu General Electric, Jack Welch, wygłosił w hotelu The Pierre w Nowym Jorku przemowę zatytułowaną „Growing fast in a slow-growth economy” („Rosnąc szybko w wolnorosnącej gospodarce”). Uważana jest ona za symboliczny początek koncentracji amerykańskich biznesmenów na maksymalizacji wartości spółki dla akcjonariuszy (ang. shareholder value). Welch zapowiedział m.in., że od teraz głównym zadaniem menedżerów firmy powinno być sprawienie, by firma była pierwsza albo druga na rynku oraz by stopa zwrotu z kapitału właścicieli spółki była jak najwyższa.
Jaki był tego skutek? Rozpoczęło się maksymalne „wyciskanie” zysków ze spółek. Jak podaje prof. Ha-Joon Chang w książce „23 things they don`t tell you about capitalism” („23 rzeczy, których nie powiedzą ci o kapitalizmie”) do lat 70. w USA zyski przedsiębiorstw wypłacane w formie dywidendy nie przekraczały 35-45 proc. całości wypracowanych zysków. Dzisiaj są o połowę wyższe (60 proc.). Innym sposobem na przekazanie zysków akcjonariuszom jest odkupienie przez firmę własnych akcji i ich umorzenie (tzw. share bayback). Do początku lat 80. odkup akcji nie przekraczał 5 proc. zysków firm. W 2007 r. było to 90 proc. a w 2008 r. 280 proc.
Problem polega na tym, że działania menedżerów były bardzo krótkowzroczne. Na przykład amerykański ekonomista William Lazonick oszacował, że gdyby General Motors nie wydał 20,4 mld dol. na odkup akcji w latach 1986 -2002 i włożył te pieniądze na lokatę w banku (2,5 proc. rocznie netto) to miałby 35 mld dol., które zabrakło firmie w 2009 r., kiedy stanęła na krawędzi bankructwa. W marcu 2009 r. Jack Welch określił koncentrację na maksymalizowaniu krótkoterminowych zysków i ceny akcji „najgłupszym pomysłem na świecie”.
@ Wolny słuchasz
Proszę podawać źródło.
Ten tekst pochodzi z portalu www.obserwatorfinansowy.pl