Na blogach bossy i w szeroko rozumianej blogosferze okołorynkowej często wraca temat wynagrodzeń prezesów spółek z akcentem, co zrozumiałe, na szefów instytucji finansowych. Nie oceniając intencji tych opinii, odnoszę wrażenie, iż w sporze pomija się kluczowy fakt w postaci kondycji spółek o słabej polityce kadrowej, których porażki są bazą do wielkich zarobków ludzi dobrze zarządzają firmami.
Tytułem wstępu powiem, że ze zrozumiałych przyczyn ludzie lubią skupiać się na porażkach konkretnych postaci – czytaj prezesów – ale pomijają problemy spółek, które nie mogą znaleźć ludzi wystarczająco zdolnych do dobrego pokierowania firmą. Spersonalizowanie problemu to jeden z elementarnych zabiegów w kreowaniu wrogów publicznych, ale dla inwestora takie postawienie akcentów jest zupełnym pomieszaniem porządków. Inwestora musi interesować wynik spółki i perspektywy spółki a nie to, czy prezes ma sejf pełen diamentów.
Tylko w bieżącym tygodniu świat obiegła informacja, iż fotel Yahoo! objął kolejny prezes na przestrzeni kilku lat. Z punktu widzenia inwestującego w akcje Yahoo! Trudno nie odnieść wrażenia, iż naczelnym problem spółki jest znalezienie kogoś, kto wyśni ten biznes na nowo. Osobiście uważam, że akcjonariusze Yahoo! nie byliby w tym punkcie, w którym są, gdyby nie kryzys przywództwa. Od lat akcje Yahoo! właściwie nie rosną a firma zdaje się zmierzać w kierunku utraty pozycji rynkowej. Czy ktoś z Państwa kupiłby akcje Yahoo!, kiedy widzi, że od lat nie ma tam zarządu, który przekonałby rynek?
Oczywiście możemy powiedzieć, że problem Yahoo! polega głównie na zmianie sposobu konsumowania treści w internecie i nikt nie może uratować spółki przed degradacją. Problem w tym, że analogiczna sytuacja ma miejsce w firmie Hewlett-Packard, która po wyrzuceniu jednego z udanych prezesów ciągle nie może znaleźć postaci zdolnej do pokierowania spółką-liderem sektora. Od miesięcy prezesi Yahoo! oraz H-P nie stawiają przed inwestorami – czyli cząstkowymi właścicielami spółki – czytelnych wizji tego, w jakim punkcie będą firmy za kilka lat.
W tym momencie powstaje pytanie o milionowe zarobki szefów. Czy dla akcjonariuszy Hewlett-Packard lub Yahoo! lepszym rozwiązaniem jest poddanie się populistycznej modzie na ograniczanie pensji szefów, czy też lepiej byłoby postawić przed jakimś utalentowanym menadżerem zadania za pieniądze, które rozpaliłyby do czerwoności wrażliwych na czyjeś bogactwo? Z punktu widzenia inwestora ważniejsze od wielkości pensji prezesów jest to, czy władze potrafią dodać spółce wartości i tak ułożyć całość biznesu, by do akcjonariuszy płynęły stabilne dywidendy.
Rozumiem, że w Polsce trudne jest zrozumienie prostej sprawy, iż bycie spółką publiczną notowaną na giełdzie w największym stopniu wiąże się z budowaniem wartości firmy i dzieleniem się zyskami. Giełda bez dywidendy i wzrostów wartości firm staje czymś, co musi uschnąć, bo nikt nie „zaparkuje” w akcjach pieniędzy, które nie będą przynosiły stóp zwrotu lepszych od bezpieczniejszych ofert. Niestety, tego nie da się zrobić bez dobrego zarządu i – w dzisiejszych czasach – dobrze opłacanych ludzi na szczycie, którzy jawią się 99 procent społeczeństwa, jako jednoprocentowa arystokracja.
Nie tylko ja uważam, że dobry zarząd spółki jest kluczowym elementem dla tego, jak firma poradzi sobie w przyszłości i zupełnie nie zajmuje mnie to, czy pan X czy Y kupi sobie za swoje opcje pierwszy czy dziesiąty jacht. Jeśli prezes – mówiąc kolokwialnie – performuje razem ze spółką, to nie rozumiem dlaczego nie miałby otrzymywać wynagrodzeń, które dla wielu ocierają się już o pojęcia grzechu i pychy. Jakby to brutalnie nie brzmiało, dla osoby posiadającej akcje pensja szefa powinna być oceniania tylko i wyłącznie przez pryzmat dwóch elementów – wzrostu wartości spółki i wzrostu zysków. Wszystko inne, jak sądzę, to temat dla prasy brukowej lub osób tracących czas na interesowanie się czyimś pieniędzmi.
79 Komentarzy
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
@ Wolny Słuchacz
Szanowny Panie Wolny Słuchacz, ale co to ma wspólnego z tym, co jest w notce. Pomiędzy stabilną dywidendą – takiego pojęcia użyłem – a wydojeniem spółki przez dywidendę jest ocean możliwości. Dałem przykład rozwiązania – dywidendy wypłacanej kwartalnie nie wyliczając, jak duża ma być dywidenda. Proste rozwiązanie, które sprzyja stabilizacji systemu, ale zachęty ze strony państwa brak.
Jeśli chodzi o buyback, to częścią problemu jest to, że do skupu akcji z rynku mogą też przymuszać rozwiązania podatkowe w danym kraju. Ach zapomniałem – przecież ja mam tendencje do mówienia o podatkach zamiast o realnych problemach, które chcą rozwiązać wrażliwi na nierówności społeczne. Ci wredni właściciele do spółki ze skorumpowanymi zarządami, zamiast wypłacać sobie zyski przed dywidendę wymyślili buyback, więc dowalmy im jakiś nowy podatek, bo nie może być tak, żeby tłuste koty pasły się na zdrowej tkance społeczeństwa.
Stare zdanie Stefana Kisielewskiego o walce socjalizmu z problemami, które sam generuje pasuje tu, jak ulał.
@ astanczak
„Innym sposobem na przekazanie zysków akcjonariuszom jest odkupienie przez firmę własnych akcji i ich umorzenie (tzw. share bayback). Do początku lat 80. odkup akcji nie przekraczał 5 proc. zysków firm. W 2007 r. było to 90 proc. a w 2008 r. 280 proc.”
Jeżeli 280 % zysków firm zostało przeznaczonych na skup akcji
(dywidendę), to czy to nie oznacza że na ” dywidendę ” były przeznaczane środki z kredytów ?
Czyli dywidenda należy się zawsze , zgodnie z socjalistyczą zasadą ,, ” czy się stoi czy się leży dywidenda się należy „.
Czy różni się takie postępowanie od funkcjonowania przedsiębiorstwa w gospodarce socjalistycznej, którą Pan tak namiętnie krytukuje ?
@ wolny słuchacz
Nie odnosiłem się do tych badań, bo ich nie znam. Te 280 procent wygląda ciekawie, ale też widzę tu rok 2008, w którym zaczął się kryzys i może te dane są jakoś powiązane z radykalnym spadkiem zysków. Jak się odwołuje do procentów, to zawsze trzeba znać bazę do obliczeń. Statystycznie rzecz biorąc to ludzie mają mniej niż 2 nogi, bo są tacy, którym nogi amputowano. Oczywiście trendu moje wątpliwości nie znoszą, ale też w ciemno nie kupuję tych 280 procent.
> Czy różni się takie postępowanie od funkcjonowania przedsiębiorstwa w gospodarce socjalistycznej.
Wie Pan, ja swoją pracą zawodową zaczynałem jeszcze przez 1989 rokiem, więc – proszę wierzyć – jest znacząca różnica. W tym przypadku prosta – nie można w nieskończoność wypłacać dywidendy z kredytu, bo kończy się upadkiem.
Przy okazji, proszę prześledzić liczbę upadłych banków od 2008 roku. Zobaczy Pan, że wbrew szumowi banki upadają cały czas.
Proszę zobaczyć tą listę:
http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_bank_failures_in_the_United_States_%282008%E2%80%93present%29
Banki upadają tydzień po tygodniu, ale do społecznej świadomości przebija się tylko bailout, premie, tłuste koty. Z drugiej strony, może przy analfabetyzmie ekonomicznym sporej części ludzi to i lepiej…
@ astanczak
Ja również rozpocząłem prace zawodową przed 89 rokiem więc mogę sobie porównać współczesny model gospodarczy z tzw. komunizmem.
Niestety organizacja współczesnego systemuu finasowego to żaden kapitalim oparty na własności tylko zwykła odmiana komunizmu, którą ja nazywam ” Komunizmem finansowym”. W PRL gdy towarzysz premier potrzebował pieniędzy to szedł do towarzysza prezesa Banku Centralnego i tamten mu drukował odpowiednie ilości środków.
Obecenie, gdy banki zamieniły się w kasyna, a wiadomo że 90 % graczy kasynie traci wszystko , więc stracili, towarzysze prezesi udali się do swoich kolegów w bankach centralnych po świeży dodruk i go otrzymali ,,,,
Piszę Pan że Banki upadają a do świadomości analfabetów ekonomicznych docierają tylko bailouty i tłuste koty . Jeżli tak rzeczywiśie jest to co Pan powie o ostatniej pomocy dla Hiszpańskich Banków w wysokości 100 mld. euro ( na początek). Amerykański bailut to ponad 2 bilony usd , a eurpejskie LTRO to prawie 1 blion euro ?
Straty w systemie fiansowym liczone są w już bilononach. Czy ktoś za to poniósł odpowiedzialność ? Czy zmienione zostały regulacje które umożliwiają takie działanie instytucji finansowych ?
W komunizmie gdy towarzysz nie spisal się na odcinku np. budownictwa to był przenoszony na odcinek np. rolnictwa. W komunizmie fianansowym towarzysz prezes, gdy się nie sprawadzi odchodzi z wielomilionmową odprawą na zasłużony odpoczynek… ( na odcinek odpoczynku).
@ Wolny Słuchacz
Nie przekonamy się. Bailout amerykańskich banków był czymś zupełnie innym od LTRO.
@ astanczak
„Przy okazji, proszę prześledzić liczbę upadłych banków od 2008 roku. Zobaczy Pan, że wbrew szumowi banki upadają cały czas.”
No to, przy okazji, proszę prześledzić wielkość aktywów tych upadłych banków od 2008 roku. Zobaczy Pan, że upada głównie drobnica bankowa (od wielu, wielu lat) o kapitale rzedu kilkanaaście, kilkadziesiąt milionów dolarów, czasem kilkaset.
To tak, żeby było obiektywniej.
A tłuste koty jakoś nie upadają, tylko są bailautowane, chyba dlatego że mają cztery nogi.
@ astanczak
„Bycie krasnalem na rynku niesie wyzwania i obrażanie się na świat nie leczy z zajmowanej pozycji.
Sprawa ze spółkami, które czyimś zdaniem mają przepłacane zarządy czy inne problemy jest prosta – nie kupować.”
Jednak chyba aż tak proste rozwiązanie jest niewystarczające. Posłużmy się przykładem ochrony konsumenta w rozwiniętych gospodarkach – w zasadzie przecież wystarczałoby, żeby nierzetelne firmy upadały po oszukaniu kolejnych klientów. Jednak ustawodawcy uznają, że pozycja konsumenta w obrocie gospodarczym jest na tyle słabsza od pozycji profesjonalisty (producenta, dystrybutora, etc.), że dostarcza mu się dodatkowej ochrony prawnej. Uznaje się, że rynek nie załatwi tego tak efektywnie, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.
Analogiczną potrzebę ochrony widzę w przypadku mniejszościowego akcjonariusza. Szczególnie, że owych „krasnali” są miliony.
Dodałabym tak na marginesie, że dojrzałość systemu prawnego można oceniać również po skuteczności ochrony tych słabszych uczestników obrotu. Mimo zasady swobody umów.
Argument – „po prostu nie kupować takich spółek” – nie zadowala mnie.
@ lesserwisser
Na Pana Profesora zawsze można liczyć, ale nie dam się setny raz wciągnąć w dyskusję dlaczego dużego trzeba bailoutować a małego nie ma potrzeby. O niesprawiedliwości świata też nie będę się spierał.
@ offtopic do Trystero
Pewnie to już widziałeś? – na pierwszej stronie weekendowego parkietu zdjęcie Twojego ulubionego inwestora z adnotacją: „Mariusz Patrowicz, przewodniczący komisji Business Centre Club, zajmującej się poprawą funkcjonowania rynku kapitałowego (…)”
😀 (każdy inny komentarz będzie ułomny)
@ _dorota > (nie kupować) Jednak chyba aż tak proste rozwiązanie jest niewystarczające.
Jeśli mówimy o tym, jak powinno być, to zgoda. Zresztą tak jest. Średni – a więc zdominowani – akcjonariusze procesują się ze spółkami.
Jeśli mówimy o tym, co zrobić w praktyce małego inwestora, to sprawa jest prosta – nie ufasz zarządowi, nie kupujesz akcji. Każdy inny krok jest komplikowaniem sobie życia. Giełda dostarcza wystarczająco „benzyny w żyłach”, że szkoda czasu na eksperymenty, więc jeszcze raz powtórzę – nie ufasz spółce, nie dotykasz akcji.
To tylko rozwinięcie innych prostych zasad w stylu nie kupuję spółek o krótkim życiu jakiegoś produktu. Jakby to szalenie nie brzmiało taka zasada nie pozwala kupić np. akcji gorącej technologicznie spółki, bo życie jednego iPhona czy iPada jest za krótkie dla wejście w spółkę (każdy kolejny może być porażką lub mieć wady obniżające zyski). Ktoś z boku powie – szaleństwo i nie zadowala mnie takie podejście. OK – szukaj swojej ścieżki, ale pozwól ludziom kupować raczej nudny PKN zamiast gorącego Facebooka.
Nie chce mi się wierzyć, że na Zachodzie dyskusja toczy się na tak płaskim poziomie, jak to, ile zarabiają tłuste arystokratyczne koty, więc zapytam: czy dyskusja tam rzeczywiście dotyczy wielkości zarobków finasowych magnatów, czy też tego w jaki sposób ci panowie doszli do takiego bogactwa?
Jest jednak spora różnica między pytaniem o to, ile zarabiasz – niech będzie i „pierdylion” – a pytaniem jakimi metodami „trafiłeś” tego „pierdyliona”.
Chyba nikt nie kwestionuje, że za ciężką i uczciwą pracę należy się godziwa nagroda. Pytanie jest innego rodzaju, ale najpierw należy wspomnieć o całej litanii zarzutów jak: kosmiczne lewary (nawiasem, co prawda Buffett mówi, że kto ryzykuje, ten czasem traci, ale to chyba nie dotyczy tych panów, bo o nich, to zdaje się mówił, że to czyste szaleństwo, co oni wyprawiali), branie na siebie potwornego ryzyka, moralny hazard, manipulacje, itd. Czy taka w cudzysłowie praca rzeczywiście była warta tych pieniędzy, jakie brali Big Boys od Big Biznes?
Przypuszczam więc, że jeśli nawet dyskusja w tej chwili zeszła na poziom zarobków, to stało się to dopiero po przedyskutowaniu metod, a więc rozmowa o zarobkach byłaby dyskusją – z jednej strony nad wymiarem kary, a z drugiej – nad metodami naprawy systemu, a nie traceniem czasu na zajmowanie się nie swoimi pieniędzmi. Zatem postulat obniżki kosmicznych płac wśród szefostwa – słuszny, czy nie – byłby tylko poglądem na temat konstrukcji całego systemu, a nie chamskim zaglądaniem komuś do sejfu. Więc, szanowny Autorze, jak to tam wygląda?
Druga sprawa, Astanczak, nie zgadzam się z Panem w kwestii: nie podobają się zarobki prezesa, to sprzedaj akcje.
To jest jednak punkt widzenia spekulanta (bez urazy – stwierdzam fakt). Spekulanta i inwestora różnią priorytety – jeden zarabia na różnicach kursowych, a drugi wchodzi do firmy i ma nadzieję wzrastać razem z nią.
Spekulant widzi okazję, to kupuje – akcje spadają, to sprzedaje, i koniec. Inwestor działa inaczej – on wierzy w biznes, a przejawem tej wiary jest ślub z akcjami danej spółki. Ponieważ związał się z tą firmą na dobre i złe, więc może być tak, że w tej chwili, gdy jest problem z szefostwem, on akurat ma mocno w plecy, bo na całym rynku panuje bessa. I co – sprzedawać, bo prezes nie chce obniżyć swoich poborów, czy ostro krytykować, walczyć o firmę i swoje pieniądze, które w nią włozył w momencie zakupu akcji?
@asatnczak
Poniważ moje agrumenty Pana nie przekonują przesyłam opinię prof. K.Rybinskiego. Tego Pana trudno posądzać o analfabetyzm ekonomiczny.
Poza tym jeżeli LTRO nie jest formą bailoutu , to czym jest? Uprzejmie proszę o wyjaśnienie w jakim celu zostały wydrukowane peniądze w ramach tego programu ?
Od pięciu lat trwa walka z kryzysem, który pogłębia się i właśnie wpycha Europę w kolejną recesję. Kryzys można było już dawno zatrzymać, pisałem o tym wielokrotnie, ale kompleks bankowo-polityczny zarządzany przez banksterów nie dopuścił do podjęcia dobrych decyzji. Skala nowej korupcji intelektualnej i finansowej osiągnęła takie rozmiary, że nawet ludzi którzy od lat są częścią tego systemu porzucają intratne stanowiska otwarcie krytykując to co się dzieje. Peter Doyle, ekonomista MFW, który spędził w Funduszu 20 lat, w tym na stanowiskach dyrektorskich ostatnio odszedł, zarzucając Funduszowi ukrywanie prawdy przed ludźmi i podejmowanie upolitycznionych decyzji. W swoim liście otwartym napisał „jest mi wstyd, że byłem związany z tą organizacją”. Powtarzam mój protest, Polska nie powinna pożyczać MFW 6 mld euro po to, żeby MFW odpożyczył te środki Hiszpanii i Włochom, stracimy na tym co najmniej 2 mld złotych, a obecna strategia realizowana przez kompleks bankowo-polityczny może doprowadzić do tego, że te straty dla nas będą jeszcze większe.
Ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, że żyją w finansowym matriksie, że demokracja jest fasadowa i że wielki kapitał zachodu, a banksterzy w szczególności, stworzył system przymusu finansowego który stopniowo ogranicza wolność człowieka. Teraz, gdy ten system upada, ludzi zaczynają coraz szerzej otwierać oczy, najpierw ze zdziwienia, ale już niedługo w tych oczach zagości strach. Strach przez drastycznym spadkiem poziomu życia, strach że mogą stracić oszczędności całego życia.
Ci którzy to zrozumieją odpowiednio wcześnie, mają jeszcze szanse uchronić swoje oszczędności przed skutkami działań kompleksu bankowo-politycznego. Przypomnę, że zwykły człowiek starający się o kredyt w banku musi często zastawić cały swój majątek, i swoją przyszłość, żeby dostać 100 tysięcy złotych kredytu. Ale bankster, który dostaje od EBC lub Fed 100 mld euro lub dolarów kredytu, nie musi nic, wystarczy że w zastaw da kartkę papieru gdzie będzie napisane, że być może odda te pieniądze, ale nie na pewno i może nie w całości. Tak działa matrix.
Jak pokaz skuteczności tej polityki pokaże dwa wykresy z opracować MFW sprzed kilku dni, pierwszy pokazuje ile z darmowych pieniędzy otrzymanych z banków centralnych banksterzy przekazali sektorowi prywatnemu, a drugi pokazuje porażkę tych działań, czyli masową ucieczkę kapitału z Włoch i Hiszpanii, która może wkrótce doprowadzić do bankructwa obu krajów.
1. Pomimo pożyczek dla banksterów udzielonych przez EBC w wysokości ponad 1 biliona euro, kredyty dla sektora prywatnego w strefie euro maleją.
2. Kapitał w panice ucieka z Hiszpanii i Włoch, system utrzymuje się tylko dzięki pożyczkom z EBC udzielanym w ramach systemu Target2.
Krzysztof Rybiński
> opinię prof. K.Rybinskiego
Przepraszam, z szacunku dla innych nie komentuję opinii osób na zawołanie a zwłaszcza w sytuacjach, w których nie ma miejsca na zniuansowanie własnej wypowiedzi.
>LTRO nie jest formą bailoutu
Jak zaczniemy mówić o formach, to skończymy na Engelsie, który powiadał, że życie jest tylko formą istnienia białka. Agnieszka Osiecka zgrabnie dopisała mu zdanie „tylko czasami w kominie coś załka”. To tyle w kwestii, że coś jest formą czegoś.
Ale skoro Pan pyta. Dla mnie LTRO było po prostu narzędziem pomyślanym, żeby zwalczyć konkretną sytuację na rynku międzybankowym.
Przy okazji – używanie pojęcia drukowania pieniędzy w odniesieniu do luzowania ilościowego to metafora, dlatego warto ostrożnie nią operować, bo może nabierać zbędnych znaczeń w gronie osób, które nie do końca rozumieją, jak jest zbudowany dominujący system monetarny. Zwykle mechanizm jest taki, że ktoś mówi o drukowaniu pieniędzy a później wszyscy myślą, że bank centralny zamówił nowe banknoty. Generalnie uważam używanie pojęcia „drukowania pieniędzy” w odniesieniu do tego, co robi Fed za… niefortunne. Należało użyć czegoś subtelniejszego. Niestety dyskusje o finansach cierpią na tabloidyzację języka, z którą nie mam siły walczyć.
@ Kornik
> Nie chce mi się wierzyć, że na Zachodzie dyskusja toczy się na tak płaskim poziomie
Problem w tym, że jak przychodzi do procesu politycznego, to właśnie do tego zaczyna się sprowadzać.
> punkt widzenia spekulanta (bez urazy – stwierdzam fakt)
Żadnej obrazy – spekulanci są dla mnie pozytywnymi postaciami.
> I co – sprzedawać, bo prezes nie chce obniżyć swoich poborów, czy ostro krytykować, walczyć o firmę i swoje pieniądze, które w nią włozył w momencie zakupu akcji?
Sprzedać i zapomnieć. Jak spółka przeżyje szaleństwo zarządu, to będzie okazja kupić akcje drugi raz.
@astanczak
„Jak zaczniemy mówić o formach, to skończymy na Engelsie, który powiadał, że życie jest tylko formą istnienia białka. Agnieszka Osiecka zgrabnie dopisała mu zdanie „tylko czasami w kominie coś załka”. To tyle w kwestii, że coś jest formą czegoś. ”
Co za merytoryczny argument ,,,,. GDY brakuje argumentow to się probuje ustawić adwersarza w jednym rzędzie z Engelsem. Jak rozumiem kolejny etap to oskarżenie mnie o ksenofobię i antysemityzm. Smiało naprzód bez przytomności, bo przecież każdy proces gospodarczy ma tylko jedną słuszą odmianę (formę ), każda kolejna odmiana to już tylko forma białka,,,
„Dla mnie LTRO było po prostu narzędziem pomyślanym, żeby zwalczyć konkretną sytuację na rynku międzybankowym” .
Gratuluję interpretacji zjawiska, ale od kiedy to liberałowie ingerują w rynek ? Przecież ingerencja w rynek nie powinna mieć miejsca ponieważ rynek zawsze wie lepiej i sam się powinien naprawić, bez pomocy z zewnatrz. I tu nasuwa się pytanie dlaczego potrzebne była ingerencja w rynek międzybankowy ?. Odpowiedż jest prosta – rynek międzybankowy ma tyle wspólnego z wolnym rynkiem co krzesło z krzesłem elektrycznym.Ostatnie informacje w jaki sposób byl ustalany LIBOR są tego dobitnym przykladem.
„Generalnie uważam używanie pojęcia „drukowania pieniędzy” w odniesieniu do tego, co robi Fed za… niefortunne. Należało użyć czegoś subtelniejszego. Niestety dyskusje o finansach cierpią na tabloidyzację języka, z którą nie mam siły walczyć.”
Luzowanie ilościowe nie zasługuje na żadne subtelne określenia, tylko nazwanie rzeczy po imieniu w sposób zrozumiały dla każdego. Zwiększanie ilosci pustego pieniadza na rynku przez Bank Centralny moze przybrać formę zwiększenia ilości banknotow lub tylko zapisow elektronicznych. Sens ekonomiczny jednej i drugiej metody jest dokladnie taki sam, nomenklatura nie ma tu zadnego znaczenia – po prostu komunizm w czystej postaci, tylko zamiast druku papierowego mamy drukowanie elektroniczne …
@ wolny słuchacz
Szanowny Panie, jest sobota, siedzę zalogowany do biura i rozmawiam z Panem. To chyba wystarczający powód, żeby przyjąć założenie, że nie robię tego, by Pana obrażać. Jeśli nie jest wystarczający, to mogę zaproponować, żeby przez chwilę inni blogerzy bossy poświęcili Panu więcej uwagi a ja postaram się jakoś zmienić język rozmowy.
@astanczak
Pana niechęc do rozmowy ze mną nie jest dla mnie zaskoczeniem.
Mnie nie przeszkadza Pana język, nie kweionujuję Panskiego języka tylko argumenty ktore Pan uzywa.
Gdy przedstawiam fakty ktorych nie jest Pan w stanie podważyć, konczy Pan dyskusuję, sugerując że na takim pozimie to Pan nie będzie dyskutował co daje Panu błogie poczucie wyższości nad kolejnym analfabetą ekonomicznym, który nic nie rozmuie.
Na koniec przesyałam Panu cytat z Miltona Fridmana :
„Zadaniem każdej firmy jest zwiększanie zysków , ale przy zachowaniu zasad wolnej konkurencji , bez kłanstw i oszust.
Obenie większość „tzw. zwolenników wolnego rynku” pamięta tylko o pierwszej części powyższego cytatu.
Pozdrawiam
do wolny słuchacz
> Mnie nie przeszkadza Pana język
Najwyraźniej Pan astanczak nie może wyjaśnić ci wprost, o co chodzi, więc w skrócie. Przychodzisz na blogi udzielać lekcji rozumienia rzeczywistości a nie zadałeś sobie trudu przyswojenia zasad interpunkcji.
Przyjmij do wiadomości przynajmniej trzy zasady:
1. Przed znakiem zapytania nie stawiamy spacji.
2. Po znaku zapytania nie stawiamy kropki.
3. Jak chcemy napisać trzy kropki, to nie piszemy czterech przecinków.
Zrozumiałeś czy może mam napisać to w twoim dialekcie? W moim przypadku sama próba przebrnięcia przez ten twój agramatyczny bełkot wywołuje ból głowy. Może nie jesteś analfabetą ekonomicznym, ale ocierasz się o klasycznego.
Jak przyswoisz ze zrozumieniem zasady interpunkcji na poziomie ucznia kończącego szkołę podstawową, to może ktoś będzie chciał czytać twoje opinie o makroekonomii.
Dziękuję wszystkim za dyskusję. Końcówka przynosi już spory personalne, więc wybaczycie sięgnięcie po uprawnienia – zamykam dodawanie komentarzy.