Jednym z zadań, jakie stawialiśmy sobie angażując zasoby biura na blogach było rozbicie ściany, jaka dzieli zwykle „maklerów” od klientów. W przypadku firmy, która swoje największe sukcesy odnosi w segmencie klientów detalicznych, taki krok niósł ryzyka, jak np. uczynienie z pracowników ludzi z ich słabościami. W pewnym sensie zrezygnowaliśmy z utrzymywania mitu, że w biurach maklerskich pracują tylko zimni wymiatacze, któremu ciągle hołduje większość firm.
Niestety, nie udało się zburzyć innego mitu, iż makler jest wrogiem swojego klienta. Zastanawiałem się skąd bierze się to wzajemne obsadzanie po przeciwnej stronie barykady i właściwie jedynym wyjaśnieniem, jakie zawsze miało najwięcej sensu, sprowadza się do tezy, że biura maklerskie – jak i ogólnie polskie środowisko giełdowe – wrzucane są do jednego koszyka z bankami inwestycyjnym z WallStreet, gdzie gra się o duże stawki a prezesi należą do elity finansowej świata.
W skrócie rzecz ujmując pomiędzy polskim biurem maklerskim a bankiem inwestycyjnym na WallStreet nie ma właściwie żadnego związku. Część największych graczy w Polsce nawet nie zbliża się do czegoś, czym zajmują się banki typu Goldman Sachs czy Morgan Stanley. Wprawdzie kilka biur maklerskich ocierało się o analogiczne działania – zwłaszcza na poziomie czegoś, co można nazwać bezwzględnym lokowaniem emisji akcji spółek o wątpliwej jakości – ale wśród biur z mainstreamu dominuje raczej nudna maklerka.
Niestety inwestorzy indywidualni, którzy wchodzą na rynek w Polsce, najczęściej na samym starcie dowiadują się od innych inwestorów, iż są na przegranej pozycji a makler zawsze wygrywa, bo zarabia niezależnie od tego, czy transakcja klienta skończy się zyskiem czy stratą. W istocie trudno wyobrazić sobie działalność biura maklerskiego, zwłaszcza jako pośrednika pomiędzy giełdą a klientem, które nie pobierałoby prowizji, ale ważniejsze jest to, iż za specyficzną pretensją idzie często oskarżenie o grę przeciwko klientowi.
Znów, nie chciałbym wychodzić na świętoszka, ale na poziomie biura maklerskiego dla klientów detalicznych zjawiska takie, jak front running są bardzo trudne, by nie powiedzieć niemożliwe. Może przekona Państwa fakt, iż wedle ankiet SII średni rachunek klienta indywidualnego w Polsce to coś pomiędzy 10 a 50 tys. złotych. Doprawdy bardzo trudno byłoby zarobić pieniądze wyprzedzając zlecenie rzucone na rynek za kwotę 5000 zł! Również rozwój technologiczny polskich biur nijak ma się do zjawisk opisywanych w związku działaniami wielki hedge fundów.
Oczywiście na większe pokusy wystawione są osoby z biur obsługujących duże instytucje, bo – jak lata temu powiedział mi jeden z pracowników takiego biura – „rynek wygląda inaczej, gdy o ósmej rano wiesz, że za chwilę wydasz 100 mln nie swoich pieniędzy na jedną spółkę”. Bez wątpienia. Problem w tym, że biura obsługujące instytucje w małym stopniu schylają się po detalistów a biura skupione na detalistach kierują energię w inne rejony. W każdym z przypadków zasoby są lokowane inaczej i inaczej wygląda model biznesowy.
Nie przypadkowo – wybaczą Państwo drobną autopromocję – w ostatnim rankingu Forbesa DM BOŚ zajął pierwsze miejsce wśród biur detalicznych a Ipopema wśród biur dla instytucji. Mimo tego, iż jeden i drugi podmiot nazywamy biurami maklerskimi, modele biznesowe obu firm są skrajnie odmienne, co oczywiście nie znaczy, że stan nie może ulec zmianie. Ipopema spychana z rynku przez wchodzącą bezpośrednio na GPW zagranicę może kiedyś sięgnąć po detal a Bossa w większym stopniu zaangażować się w innych segmentach, ale to nie jest świat, w jakim dziś żyjemy.
Paradoksem tego podziału jest to, że klienci biur maklerskich obsługujących klienta detalicznego dostają baty za działania, na które mogą sobie pozwolić pracownicy największych banków na świecie lub – nawet w Polsce – nie obsługujących klienta indywidualnego. Oczywiście po kilkunastu latach w branży musiałbym być ślepy, by nie widzieć pewnych zjawisk i zaprzeczać pewnym wydarzeniom, ale mimo wszystko uważam, że część oskarżeń zupełnie nie przystaje do rzeczywistości i jest zwyczajnie mechanicznie kalkowana.
Możliwe, że część winy za podtrzymanie stereotypu spada na samych pracowników biur, którzy chętnie przed klientami przybierają maski wielkich wymiataczy z milionem schowanym pod każdym enterem, ale – wierzcie mi – tak nie jest. Bez wątpienia są w biurach ludzie, którzy potrafili na rynku zarobić pieniądze i nie stracić tego na ostentacyjnej konsumpcji oraz budować zawstydzające część osób majątki również poza giełdą, ale nie ma ich więcej niż w innych środowiskach. Gdyby ktoś zrobił badania, to okazałoby się, że przeciętny klient indywidualny i jego makler nie specjalnie różnią się poziomem zamożności.
Warren Buffett żartował kiedyś, że na Wall Street pracują ludzie, którzy do pracy jeżdżą metrem a doradzają tym, którzy do swojej pracy latają swoim samolotem. Państwa wyobraźni pozostawię strawestowanie tego powiedzenia w odniesieniu do rynku polskiego. Osobiście nie potrafię znaleźć analogicznego porównania, bo GPW ma się tak do NYSE, jak Warszawa do Nowego Jorku. Możliwe, że na stulecie GPW jakiś polski Buffett powie coś takiego w Polsce, ale dziś nie mamy ani Buffetta (choć kilku chciałoby się z nim porównywać) ani banku inwestycyjnego, którego pracownicy posiadają siłę dostępną pracownikom przeciętnego banku na Wall Street.
103 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
voila:
„Derivatives and Public Debt Management” Gustavo Piga 2001,
http://isma.org/ICMAGroup/files/48/48e0af9b-bae4-456f-88bc-906e8b24f4a0.pdf
ps. czuje, ze dziennikarze powinni placic mi frycowe za podawanie tego typu informacji…
> jak to rynek o tym wiedzial od 2003 roku?
szybciej piszesz niż czytasz 🙂
W linku, który podałem jest odniesienie do tego raportu. Użyłem 2003, bo wówczas wyszło to już na poziom pism branżowych a nie gabinetowych raportów.
„szybciej piszesz niż czytasz ”
wiesz, ja nawet nie klikalem na ten link do Spiegela, po prostu zareagowalem na haslo, ze „rynek wiedzial o tym od 2003 roku” co jest po prostu nieprawda. Rynek, jestem o tym przekonany, wiedzial o tym grubo przed publikacja raportu Pigi jeszcze w 2001. On zreszta nie napisal tego raportu jako gabinetowwej publikacji – to byl jawny dokument, dostepny dla wszystkich zainteresowanych. To, ze jakis pismak ze Spiegela postanowil to opisac kilka lat pozniej…oh well 🙂
>wiesz, ja nawet nie klikalem na ten link do Spiegela
tam są dwa linki 😉
do Spiegela, od którego zaczął się szum medialny i do pisma Risk, które pisało o tym w 2003 roku powołując się na tekst, o którym napisałeś. Też tylko rzuciłem okiem na tekst w Spiegelu, bo to żaden autorytet w temacie, ale należy przyznać, że bez ich pracy nie trafiłoby to na pierwsze strony popularnych mediów.
@ astanczak
swoja droga to raport Pigi, o ktorym przypomnial mi posrednio lesserwisser linkujac do artykuliku z wp.pl – za co serdecznie dziekuje, jest dla Ciebie bardzo dobrym materialem do przestudiowania – fenomenalnie wkomponowuje sie w dyskusje kto bardziej zawinil – private czy public sector. Jak sie okazuje (co akurat jest dla nas dwoch oczywiste) pewne standardy zostaly narzucone wespol przez politykierow szukajacych kruczkow w zasadach ksiegowania przy wykorzystaniu derywatow oraz bankierow, ktorzy zawsze chetnie im w tym pomagali.
Na wstępie to less chciałby podziękować kolegom as-owi i blackiemu 🙂
No a teraz do rzeczy.
@ astanczak
Najpierw zacznę od tego co mną powodowało, że zaczepiłem ten temat, tak z nieco z boku.
Otóż po wczorajszym mętnym komunikacie po ratunkowym szczycie (szczycie wszystkiego?) duetu Merkozy czy też Sarkomer, jak kto woli, pojawiła się informacja, iż SP przymierza się do obniżenia ratingu Francji a nawet Niemcom.
Czyżby rynek negatywnie odebrał to, z założenia pozytywne, przesłanie. Czy może tylko rejtingowcy tak to odebrali, bo oni mogą żyć w inny świecie, zachodzi uzasadnione podejrzenie.
Ponieważ również wczoraj ukazał się linkowany artykuł o manipulacjach budżetowych za pomocą swapów walutowych oraz podejrzenie kuglowania liczbami i agregatami, by ukryć faktyczna skalę długu publicznego przez Jana /Jacka V-R., pozwoliłem sobie nawiązać do tych potencjalnie groźnych dla nas zjawisk.
Zresztą nie bez kozery, gdyż parę/paręnaście dni czytałem wypowiedź jakiegoś oficjela, że nasi chłopcy na poważnie rozważają zmianę metodologii liczenia zadłużenia, by wskaźnik długu publicznego nie przekroczyć konstytucyjnego limitu 55%, co realnie grozi, niejako samoistnie, gdyż nam się złoty osłabia. A dziś jeszcze bardziej podupada.
No i zasygnalizowałem delikatnie problem, tak od zakrystii, by zdjąć mu trochę polityczne konotacje.
Kolega Adam czujnie wyczuł o co mi chodzi stawiając nasuwające się pytanie – „czy w firmach ratingowych o tym wiedzieli, kiedy jeszcze kilka lat wstecz dawali ratingu Grekom.”
Właśnie, ja podpytam dalej, czemu od 2003 roku do ostatnich miesięcy, kiedy sytuacja się wyraźnie pogarszała, agencje ratingowe nie reagowały, tylko obudziły się dopiero gdy ręką była w pełnym nocniku?
Niech tam, załóżmy, że rejtingowcy to kręty są i tak ociągając się grali pod swoich klientów i pod siebie, aż pojawił się strach u de i zagroziła utrata profesjonalnej twarzy. No ale czemu ekonomiści i komentatorzy polityczni oraz dziennikarze nie grzmieli zawczasu na alarm, i to donosnym głosem. O politykach to już nawet nie wspomnę, oczywiście am na myśli opozycję polityczną w rzeczonych krajach!
Dopiero teraz ocknęli się gdy niemalże jest po przysłowiowej herbacie. Co jest grane panowie? A sprawa nieładnie pachnie i może mieć mortalne konsekwencje.
Myślę, że ten temat warto pociągnąć w osobnym wpisie, jak sugerowałem.
A teraz powróćmy wreszcie do mojego pytania, wprawdzie nieco podchwytliwego, ale nie bez kozery.
Oczywiście nie pytam o definicję swapa walutowego, bo tę mogę sobie znaleźć, ani nawet o to o jakim akurat swapie to mówi się, choć jest to zasadne pytanie. Mnie chodzi o coś innego.
Mnie chodzi mi o opis istoty tego instrumentu operacyjnego a konkretnie o nazwanie go zakładem, zresztą oddajmy głos ekspertowi:
„W ten sposób obie strony zakładają się o wartość walut w przyszłości. Wygrywa i zyskuje ten, który lepiej przewidział kurs i zgodnie z nim ustalił wartość odkupu.”
Według mnie to ten gościu nie wie co mówi, bo wyraźnie nie rozumie istoty mechanizmu tej operacje, choć zapewne rozumie jej cel.
Zapytam więc jaki zakład, o co i po co?
A teraz mała zagadka (dla Irki i dla Władka): gdzie i kiedy podobny mechanizm swapowy był stosowany i no po co? Bo to nic nowego, po prawdzie, tyle że praktykowane w skali kraju.
@ blackswan
Dzięki za link do Gustavo Pigo, bo nie znałem tego.
W ogole w kontekscie tej rozmowy nie dziwie sie Goldmanowi.
Gdybym byl na ich miejscu i przyszedl do mnie minister finansow Wloch czy Grecji proszac o takie skonstruowanie swapa, ktore umozliwi tymczasowe, enronowsko wygenerowane obnizenie deficytu budzetowego i przez to osiagniecie jakiegos wymyslonego przez eurokratow progu kwalifikujacego do przyjecia do strefy wspolnej waluty i otwierajacego wrota do taniego finansowania sie kosztem wyzszego deficytu w przyszlosci, to co taki Goldman ma odpowiedziec, skoro de facto min finansow prosi ich o to zeby ich zarbitrazowali? Piekna sprawa, pewnych propozycji sie po prostu nie odrzuca. Glupawi i oportunistyczni politycy chca rzucac w ciebie pieniedzmi to chyba im tego nie odmawiasz, prawda?
„to co taki Goldman ma odpowiedziec, skoro de facto min finansow prosi ich o to zeby ich zarbitrazowali?
Taki (owaki) Goldman powinien powiedzieć sorry Batory (bo Grecja tonie) to nie jest fair ani legit deal, mający swoje uzasadnienie ekonomiczne, tylko cwaniackie kombinowanie by poprzez sztuczną operację załapać załapać się na na tanie finansowanie.
My nie będziemy wspólnikiem i pomagierem w kretactwie, aj waj, bez jaj.
„Piękna sprawa, pewnych propozycji się po prostu nie odrzuca.”
Czyżby, to już wolno przekraczać granice przyzwoitości?
PS
Nota bene, taka transakcja nie ma charakteru arbitrażowego!
Alez oczywiscie ze ma! Pomysl drogi less dluzej 🙂
@less
co do przyzwoitosci bankierow, o ktorej to napisales i z ktora fundamentalnie sie zgadzam, to wciaz jest to problem pod tytulem: skoro inni to robia, to dlaczego my mamy byc tymi uczciwymi frajerami?
@ blackswan
Zadałeś zasadnicze pytanie, trafiające w sedno, w samą istotę, no to odpowiem jak to widzę.
Do jest problem, który ja nazywam dylematem więźnia, tfu zakładnika moralności, który można sprowadzić do poniższych pytań:
„Skoro inni kradną to dlaczego ja nie mogę, a co ja to nie potrafię? albo „Jeśli inni molestują dzieci, to co ja nie mogę, albo to ja nie jestem nowoczesny”, albo „Gdy inni zdradzają tajemnice firmowe i u to uchodzi płazem, to co ja nie mogę, albo to jestem gorszy?
Prawidłową na te pytania dobrze znasz.
Postawie jeszcze inne pytanie – A mało tym GS, co mają problemy aby związać koniec z końcem, są pod kreską, chcą się jeszcze więcej nachapać, niezależnie jakimi metodami, przymus jakiś mają, innego wyjścia nie mają, nie widzą dla siebie miejsca na arenie rynkowej, etc, etc.
Nie dalej jak wczoraj byłem w MPiK-u, by kupić córce jakąś książkę na Mikołajki i przypadkowo w dziale prasy straciłem broszurę – „forum Prawnicze” nr 4-5, gdzie na pierwszej stronie, w spisie treści, widzę taki ot artykuł: „Deontologia bankowa w wymiarze praktycznym.”
Z zaciekawieniem spoglądam o co chodzi, bo słowa nie znałem i dowiaduje się, że chodzi to o etyczne aspekty działalności banków, między innymi na kanwie naszej afery z opcjami walutowymi.
Deontologia bowiem to, według Wiki- termin stosowany na określenie nauki o powinnościach i obowiązkach wynikających ze statutów i przyjętych zwyczajów w różnych zawodach (kodeksy lekarskie, prawnicze, bankowe). Reguły deontologiczne formułowane są ze szczególnym uwzględnieniem aspektu moralnego i etycznego, ale za podstawę mają prawo handlowe, cywilne lub administracyjne.
Nakazy takiego kodeksu mają charakter imperatywu ustalanego przez oficjalne władze (w wypadku zawodów o wysokim stopniu zorganizowania) lub przez obyczaj (kiedy brak oficjalnej kodyfikacji – w przypadku zawodów mniej zorganizowanych) i odnoszą się do rozwiązań w konkretnych sytuacjach danego zawodu.”
Szczególnie dotyczy to prawników,notariuszy i banków, którzy nieustannie podkreślają, że są zawodami i instytucjami zaufania publicznego, a jakie to wredne gady są, to wszyscy wiedzą.
Najbardziej ubawiło mnie, gdy wszedłem na stronę Forum Prawniczego i znalazłem tam taki oto anons: – BZ WBK S.A. wspiera Forum Prawnicze.
BZ WBK, chyba najbardziej ulubiony bank blogerów, że tak powiem wielce subtelnie. Od dziś zalecam jego klientom, by chodzili tam z kopią tego artykułu, po jego dokładnej lekturze. 🙂
Zresztą wszędzie ludzie w biznesie generalnie uważają, że bankowcy a szczególnie prawnicy, to dwa francowate zawody, nie cieszące sie u nich ani sympatia ani szacunkiem. I nie bez podstaw.
Goldman Sachs załatwił sobie niedawno status instytucji bankowej, bo mu się to opłacało, ale to na teoretycznie narzuciło mu pewne wymogi i powinności co do zasad postępowania i metod działania. Teoretycznie.
Mówią, że „Greed and fear rule on the Wall Street” a ja parafrazując to powiem tak – „Greed, no fear, drives the banking bussiness.”
Mnie nie chodzi o to by być świętszy od papieża, tylko o to by się nie zeszmacić, bo jak mówią prostytutka to zawód a kurwa to charakter.
Myślę, że będziemy tu zgodni.
PS
A drogi less dłużej myśleć nie może, bo już się namyślał i go głowa boli. 🙂
@less
sytuacja taka ma miejsce z bardzo prostego powodu – jest kreowana przez politykow, panstwowe instytucje i de facto stworzone na ich potrzeby agencje ratingowe, ktore wszystkie bawiac sie w istoty nadprzyrodzone chcace za wszelka cene arbitralnie decydowac o jakosci i wiarygodnosci roznego rodzaju inwestycji zapominaja o czyms takim jak wolny rynek. Wiem, ze sam zwrot ‚wolny rynek’ jest pojeciem niejako utopijnym i zdaje sobie sprawe, ze pewne mechanizmy rynkowe powinny byc regulowane, co jest tematem na inna dyskusje, niemniej jednak takie zasady jak np. utrzymanie stalego poziomu deficytu w stosunku do PKB jaki obowiazuje w traktacie z Maastricht jak sie okazuje ma bardzo daleko idace reperkusje dla gospodarki swiatowej. Przyklad, w jaki sposob to omijac i spelniac wszystkie konieczne wymagania aby istniec w strefie euro, aby miec triple-A rating jest fantastycznei wylozony wlasnie we wczesniejszym raporcie pana Gustavo Pagi (czy Pago? nie wiem jak sie odmienia w polskim jezyku wloskie nazwiska…potrzebna pomoc!). Tak a nie inaczej skonstruowany system jest z definicji obarczony bardzo powaznym czynnikiem „moral hazard”.
Polecam krociutki tekst na ten temat:
http://seekingalpha.com/article/311990-the-solution-for-the-eurozone-debt-crisis-is-actually-quite-simple
A teraz wracajac do watku deontoligicznego (nie moge sie doczekac nastepnej partyjkiw scrabble, kiedy zamierzam ulozyc to slowko 😉 ). W momencie w ktorym system jest z definicji tak skonstruowany, ze moral hazard jest jego integralna czescia i konsekwencja takich a nie innych postanowien i decyzji politykow, obarczanie wina takiego Goldmana, Deutsche czy innego banku „pomagajacego” panstwom za pomoca dostepnych instrumentow wykorzystywac luki w przepisach rachunkowosci obnizac biezacy deficyt kosztem nagromadzenia roznego rodzaju ryzyk w przyszlosci, jest tylko polprawda. Jasne – to jest niemoralne, nieetyczne, nierzetelne, poniekad zlodziejskie itd. Sek w tym, ze dla wszystkich bioracych w tym udzial to jest sytuacja typu win-win. Politycy wygrywaja, bo udaje im sie zbic deficyt i caly czas miec dostep do taniego finansowania, ktore ironicznie umozliwia im latwiejsze obslugiwanie sztucznie napompowanego przyszlego deficytu i zadluzenia, wobec czego latwo jest im argumentowac, ze jest to rozwiazanie korzystne dla spoleczenstwa (sic!); bankierzy wygrywaja, bo przytulaja soczyste prowizje, biora udzial w przyszlych emisjach dlugu po preferencyjnych cenach itp. Generalnie nic innego jak bardzo sprawnie (do czasu!) dzialajacy Ponzi.
Jest jeszcze druga strona medalu. Jestem przekonany, ze olbrzymia czesc osob bioracych udzial w tej zabawie (a znam osobiscie salesow w bankach, ktorzy pracowali przy takich swapach jeszcze kilka late temu) jest nie tylko nieswiadoma tego w jaki sposob to wszystko dziala i nie rozumieja nawet na czym taki morald hazard mialby polegac. Oskarzanie ich o bycie niemoralnym i nieetycznym pracownikiem sektora rzekomo zaufania publicznego jest o tyle bledne, ze oni po prostu demonstruja daleko idaca ignorancje i oportunizm, nie zdajac sobie sprawy nawet z konsekwencji takiego funkcjonowania tyhc mechanizmow. Sa po prostu trybikiem w maszynie i nawet nie wiedza co to za maszyna. To samo tyczy sie olbrzymiej czesci politykow. Jest to z mojego punktu widzenia, kolejny przyklad na to jak na dany moment poroniona instytucja jest taka UE. Idea szlachetna tralalala, ale przy obecnym poziomie kompetencji i wiedzy ludzi zaangazowanych w dzialanie tego tworu jest to statek pedzacy na zlamanie karku.
Dla mnie jedynym rozwiazaniem – w kontekscie wspomnianej przez Ciebie deontologii – jest zlikwidowanie wszelkich sztucznych zapisow umozliwiajacych wszelkie dzialania o naturze „moral hazard”.
Jak chlopaki ze zlinkowanego przeze mnie tekstu do seekingalpha slusznie i zwiezle pokazali i poniekad zaczerpneli z mysli szkoly austriackiej – tylko odpowiednio wolny rynek pozwoli na pozbycie sie tego typu dzialan.
@ pit65
informuję grzecznie, że Demon Admina nie przepuścił komentarza o paniach lekkich obyczajów – jak możesz, to złagodź lekko akcenty 😉
Ależ skorzystałem tylko z „akcentów” juz podanych więc sądziłęm ,że są łagodne.
Mój wkład to tylko bardzo łagodne podstawienie do wzoru a’la pewien „zbawiciel ludzkości” by powstało coś na kształt minimum słów maximum profit w kontekście przenośni do tematu wiodącego 🙂
Nie powstało ?
> Nie powstało ?
Demon Admina miał inne zdanie 😉
a mnie ciekawi co pit65 napisal -jest dostepna jakas ocenzurowana wersja?
pit65
zacytował lesserwissera, którego straszności przegapiliśmy i dopisał
_______
A byt /zawód/ określa świadomość /charakter/ = moral hazard 🙂
Ale jak to mówia charakter w sytuacji moral hazard to ·świadomośc nieuświadomiona często gęsto.
_______
ha! i wszystko jasne 🙂
„A byt /zawód/ określa świadomość /charakter/ = moral hazard”
Róznie to bywa, bo niektorym to od-byt określa świadomość.
A wtedy, jak to mówia, sprawa sie rypła. 🙂
Jak widzę, biedny less jest olewany przez blogowiczów, pyta i prosi a tu zero odzewu. Jak tak dalej pójdzie to się uniosę honore, zabiorę swoje zabawki i się przeniosę do innej piaskownicy. Choćby nawet na blog inżyniera Kuczyńskiego, a wtedy będziecie mieli za swoje!
Postawie po raz ostatni swoje pytanie, licząc na to że może ktoś się wreszcie odezwie, na przykład nasz niezawodny Black Beauty,:), bo chłopak jest, taki więcej kumaty w temacie.
No to jeszcze raz, ale już ostatni.
Mnie chodzi mi o poniższy opis istoty swapa walutowego, a konkretnie o nazwanie go zakładem, zresztą oddajmy głos ekspertowi:
„W ten sposób obie strony zakładają się o wartość walut w przyszłości. Wygrywa i zyskuje ten, który lepiej przewidział kurs i zgodnie z nim ustalił wartość odkupu.”
Według mnie to ten gościu nie wie co mówi, bo wyraźnie nie rozumie istoty mechanizmu tej operacje, choć zapewne rozumie jej cel.
Zapytam więc jaki zakład, o co i po co?
A teraz mała zagadka (dla Irki i dla Władka): gdzie i kiedy podobny mechanizm swapowy był stosowany i no po co? Bo to nic nowego, po prawdzie, tyle że praktykowane w skali kraju.”
Koniec cytatu i koniec na dziś.
No to pa, pa (nie mówię żegnajcie lecz do widzenia – na razie!).
@ lesserwisser
1. Nikt nie olewa ale – jakby to powiedzieć delikatnie – nie bardzo wypada nam odnosić się do wypowiedzi pracownika konkurencyjnego biura.
2. Część blogerów ma swoje własne doświadczenia z mediami i naprawdę całość tej wypowiedzi mogła wyglądać zupełnie inaczej. Cytowany mógł najpierw podać dość skomplikowaną dla laika definicję swapa a później dostał w buzię pytaniem „a jakby Pan tak mógł po polsku?” i dołożył to o zakładzie. Do tekstu mogło wpaść tylko „po polsku”. Jak nie rozmawiałeś z dziennikarzem, który prosił cię, żebyś nie używał tak trudnych pojęć, jak podaż i popyt, to trudno się wczuć w pułapkę.
3. Na drugie pytanie nie znam odpowiedzi – swapy to powszechna praktyka, ale transakcje swapowe zawierane, żeby omijać progi konstytucyjne, to z definicji temat, którym politycy nie chcą się chwalić a drugie strony czują się zobowiązane do tajemnicy handlowej, bo wszyscy wiedzą, że pierwsi kupują ciszę przepłacając.
@ astanczak
Jak mawiał pewien dżentelmen starej daty – Nie wypada to sypiać z żoną sąsiada (jak jest brzydka lub niemiła).:)
A swoją drogą to strasznie dziś delikutaśny „savoir-vivre” obowiązuje na linii biuro-konkurencja.
Ponieważ mnie wypada, bo jestem bardziej gruboskórny, to się odniosę, zanim się wyniosę.
Nawet biorąc poprawkę na radosną i kreatywną twórczość pracowników mediów wątpię, na podstawie brzmienia cytatu, aby wypowiedź ta uległa modyfikacji, gdyż dość dokładnie wpisuje się ona w podobne, pojawiające się w prasie oraz mediach (gdzie widać i słychać gadającą głowę w oryginale).
Ja akurat zwróciłem na to uwagę na tę wypowiedź, gdyż wręcz alergicznie reaguje jak słyszę określenie „zakład o przyszłość” na określenie kontraktu derywatywowego, ale już taką przypadłość mam.
W danym przypadku – gdy mamy swapa, czy inną operację, w której występują powiązane transakcje o przeciwstawnym znaku, zawierane jednocześnie (spread, straddle, arbitraż) zasadniczo jedynie fiksowana jest różnica występująca w momencie otwarcia pozycji, i nie ma tu z założenia aspektu gry kierunkowej (czy kurs nam wzrośnie czy spadnie).
„W ten sposób obie strony zakładają się o wartość walut w przyszłości. Wygrywa i zyskuje ten, który lepiej przewidział kurs i zgodnie z nim ustalił wartość odkupu.”
Powtarzam, według mnie to ten gościu nie wie co mówi, bo wyraźnie nie rozumie istoty mechanizmu tej operacji, choć zapewne rozumie jej cel (zamotanie faktycznego stanu rzeczy, sztuczne obniżenie faktycznego wskaźnika zadłużenia, etc).
Tu wcale nie wygrywa i zyskuje ten, który lepiej przewidział kurs i zgodnie z nim ustalił wartość odkupu, bo w tym przypadku nie występuję element przewidywania przyszłego poziomu kursu, a nawet nie ma takiej potrzeby.
Zblokowana transakcja spread ( w walutach zwana swap) jest operacją o ograniczonym ryzyku (o arbitrażowy charakterze), gdyż pozycje są zazwyczaj również likwidowane jednocześnie (choć nie zawsze muszą), natomiast można je przekształcić w pozycję spekulacyjną jak się zerwie związek między pozycjami -kupno-sprzedaż , zamykając osobno jedna z nich (rozerwanie w czasie).
Taka ściemniająca operacja to zresztą nic nowego pod słońcem, gdyż z dawien dawna praktykowane to było na rynkach giełdowych za pomocą transakcji futures – w celu ukrycia czegoś (faktycznego stanu rzeczy lub półlegalnego zarobienia, wykorzystując istniejące rozwiązania prawne).
Typowe transakcje tego typu to spread bilansowy i straddle podatkowy, czyli operacje o czysto technicznym charakterze a nie o charakterze ekonomiczny, sensu stricte.
Spread bilansowy to rodzaj operacji swapowej mającej na celu podpicowanie bilansu w danym okresie, by na przykład zarząd mógł dostać bonusy za dany rok. Przykładowo firma ma otwartą spekulacyjną pozycję na koniec listopada, która wykazuje stratę i nic się nie zanosi na rynku, albo się to zmieniło. Firma zawiera więc na rynku OTC, z zaprzyjaźnionym dealerem, odpowiednią transakcję spread – short na listopad long na luty następnego roku, przesuwając minusa z listopada na luty.
Ceny bazowe w tej transakcji nie muszą odpowiadać poziomowi aktualnych cen rynkowych, mogą być od nich istotnie wyższe lub niższe (w zależności od konkretnej potrzeby), liczy się jedynie uzgodniona różnica cenowa między nimi (tu się daje trochę zarobić dealerowi by go zachęcić).
Tak więc można ustalić w umowie sztuczną cenę sprzedaży na listopad wyższą od rynkowej i od kiepskiej pozycji long, tak by zlikwidować stratę (minusa) w listopadzie i odpowiednio podwyższoną cenę longa lutowego. Z technicznego punktu widzenia w ten sposób przesuwa się stratę w czasie, natomiast z ekonomicznego punktu widzenia niewiele się zmienia, gdyż taka transakcja ma tu zasadniczo charakter neutralny.
Greckie swapy walutowe, jako żywo, oparte są więc na takiej samej zasadzie.
Obecnie takie transakcje można przeprowadzać jedynie na rynku OTC, który podlega ograniczonej regulacji i kontroli, gdyż na rynkach kontrolowanych (np. giełdowym) jest wymóg zawierania transakcji zgodnie z zasadą fair market value, czyli po cenie godziwej, rzetelnie oddającej aktualną rzeczywistość rynkową.
Jeśli zaś idzie o spready podatkowe (tax straddle) to technika jest podobna, wykorzystanie futures i opcji by bez ryzyka osiągnąć dodatkowy zysk wykazując sztucznie stratę w jednym roku podatkowy a równoważny zysk w innym. Wiązało się to z tym, że przykładowo długoterminowe zyski kapitałowe były korzystniej opodatkowane niż zysk wykazywany w bieżącym roku podatkowym.
Swojego czasu takie operacje były wykonywane np. na srebrze z wykorzystaniem tzw butterfly straddle, czyli dosyć złożonej operacji składającej się z kombinacji dwóch spreadów, czyli z czterech nóg, w tym dwóch wewnętrznych znoszących się, tak że na zewnątrz widoczne były dwie przeciwstawne nogi-pozycje czyli jeden spread wynikowy.
Nic więc dziwnego, że jak przyszedł jakiś prosty rewident księgowy na badanie bilansu, to mógł się pogubić w takich kombinacjach i nie wyczaić o co tych manipulacjach chodzi.
Z czasem prawo rachunkowe i podatkowe wyeliminowało większość tego rodzaju praktyk nakazując na koniec roku wycenianie otwartych pozycji na zasadzie mark to market oraz wymagając by niezrealizowane zyski przyszłe były ujęte jako zysk podlegający opodatkowaniu.
Jak jednak widać na przykładzie Grecji, czego nie wolno innym to wolno wojewodzie, o aspektach etycznych takich operacji już nawet nie wspominam.
A less wie co mówi, bo ma w tym względzie pewne grzeszki na swoim sumieniu więc nie będzie (nie) udawał Greka. 🙂
PS
A ci dzisiejsi eksperci to się nadają na przemiał, w większości.
Idę o zakład.
@astanczak
dziekuje za Twoj komentarz :D:D:D:D
@less
wygoogluj sobie takie pojecie jak ‚calculation agent’
@ blackswan
„wygoogluj sobie takie pojecie jak ‘calculation agent’”
A po co se mam googlać, jak mam już je wpisane w swoim kajeciku.
A co on konkretnie ma tu do rzeczy?
PS
Wygoogluj sobie takie pojecie jak „d p”?
„A co on konkretnie ma tu do rzeczy?”
ano to, ze pod koniec roku, o czym zapewne taka wyga jak Ty doskonale wie, pozycje w derywatach na rynku pozagieldowym nie sa markowane tak jak napisales na zasadzie „mark to market”, przynajmneij nie w ten sposob jak w przypadku gieldowych kursow odniesienia, lecz cene rynkowa ustala wlasnie rzeczony calculation agent. Ale przeciez doskonale o tym wiesz…
uscislajac: ten „mark to market” w ich przypadku to nic innego jak ‚mark to skittle shitting unicorn myth accounting’ – a to juz zgola co innego, ale znowu, przeciez doskonale o tym wiesz…
„Jak mawiał pewien dżentelmen starej daty – Nie wypada to sypiać z żoną sąsiada (jak jest brzydka lub niemiła).:)”
No bez przesady! Jak jest brzydka lub niemiła, można się ograniczyć do czegoś „lżejszego”.
Mąż wchodzi pod prysznic w chwili, gdy jego żona wychodzi z łazienki. W tym momencie słychać dzwonek do drzwi. Żona szybko zawija się w ręcznik i biegnie otworzyć. Za drzwiami stoi Bob, sąsiad z naprzeciwka.
Zanim kobieta zdążyła się odezwać, Bob mówi: „Dam ci $800, jeżeli zrzucisz z siebie ten ręcznik. Po chwili zastanowienia kobieta zrzuca ręcznik i staje naga przed Bobem.
Po kilku sekundach Bob wręcza jej $800 i odchodzi.
Kobieta ponownie zawija się w ręcznik i idzie na górę. Kiedy wchodzi do łazienki, mąż pyta: Kto to był ?
„To Bob z naprzeciwka” – odpowiada żona.
„To świetnie” mówi mąż – Czy on może oddał te $800, które ode mnie pożyczył?”
Morał z tej historii: Jeżeli masz istotne informacje dotyczące kredytowania i ryzyka z tym związanego – podziel się tymi wiadomościami ze współwłaścicielami akcji zawczasu.
Przykład premii za szybkie dostrzeżenie „opportunity” 🙂 Coś jak w tradingu (tak się domyślam przynajmniej).
@ blackswan
„A co on konkretnie ma tu do rzeczy?” (to moje pytanie)
Blackswan – odpowiad-
„ano to, ze pod koniec roku, o czym zapewne taka wyga jak Ty doskonale wie, pozycje w derywatach na rynku pozagieldowym …. cene rynkowa ustala wlasnie rzeczony calculation agent. Ale przeciez doskonale o tym wiesz…”
Ano, jako stary zyga wiem również, że zgodnie z zaleceniami ISDA, agent kalkulacyjny rozlicza pozycje nie tylko na koniec roku ale rozlicza w ogóle poszczególne transakcje, w celu ich zafakturowania.
Jako stary wirus wiem również, że w tym agentem kalkulacyjnym automatycznie jest sam sprzedający instrument, jeśli czego innego nie ustalono w potwierdzeniu transakcji. Może być nim również kupujący albo neutralna osoba trzecia, wybrana przez stronę sprzedającą albo uzgodniona między stronami transakcji.
http://www.derivativeslawyer.com/wp0033.html
Ba, jako stara pierdoła less wie również, że zgodnie z ISDA 2002, zamiast agenta kalkulacyjnego strony mogą ustalić tzw Determining Party, ( chyba wygooglałeś to d p), który spełnia rolę agenta kalkulacyjnego, ale tylko w przypadku zlikwidowanych transakcji.
Te chłopaki są niezłe cwaniaki, więc jest możliwe, w obu przypadkach, że CA i DP, może też być strona, która nie wywiązuje się z umowy derywatywowej (defaulting party). Takie buty!
Gotów jestem założyć się, że w przypadku tak renomowanej instytucji, jak rzeczony GS-owy bank, będąc w końcu instytucją zaufania publicznego a jednocześnie publiczny domem (tradingowym), to on sam (ten GS) jest calculation agent, w transakcjach które zawiera.
A wtedy ręka rękę myje, a czasem nogi i szyję. 🙂
@ lucek
Dobry patent, chyba pójdę do sąsiada pożyczyć 800 dolarów (bo jest co oglądać). Problem tylko w tym, że on taki bardziej nierychliwy jest do pożyczania, choć ona niezwykle rychliwa (ponoć).
Ale jest mały problem, bo nawet jak ona lubi dawać to ja nie lubię oddawać. 🙂
@ lesserwisser
zabawimy się 🙂
Teraz spróbuj to wszystko, co powiedziałeś opisać językiem zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika powiedzmy pudelka. Masz na to…. trzy zdania z maksymalnie dwoma przecinkami.
„Gotów jestem założyć się, że w przypadku tak renomowanej instytucji, jak rzeczony GS-owy bank, będąc w końcu instytucją zaufania publicznego a jednocześnie publiczny domem (tradingowym), to on sam (ten GS) jest calculation agent, w transakcjach które zawiera.
A wtedy ręka rękę myje, a czasem nogi i szyję.”
Gdybys znal te rzeczy z doswiadczenia, to o nic nie musialbys sie zakladac, bo bys to po prostu wiedzial i z definicji dawal im swiadectwo swoja osoba. Rzecz jasna nie na publicznym forum i nie pod nazwiskiem. A tak, nikt ci tego ani nie potwierdzi, ani nie zaprzeczy.
Chybe, ze te wszystkie Twoje wpisy to jest taka zabawa w ciuciubabke z nie wiadomo kim. Wtedy pardon – rzecz jasna masz racje we wszystkim co piszesz.
„Teraz spróbuj to wszystko, co powiedziałeś opisać językiem zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika powiedzmy pudelka. Masz na to…. trzy zdania z maksymalnie dwoma przecinkami.”
calculation agent jest strona informujaca o biezacej cenie danego papieru wartosciowego na podstawie umowy dwustronnej, mimo iz dany papier nie znajduje sie w powszechnym obrocie i jego cena w dniu zapadalnosci jest nieznana
> calculation agent
Że znaczy człowiek sprzedający kalkulatory?
>cena w dniu zapadalnosci jest nieznana
Cena nieznana? Przecież ceny są zawsze na półkach.
I w dniu czego?
@ astanczak
Wszystkiego nie dam rady, bo już większość zapomniałem, ale postaram się napisać w telegraficznym skrócie, to co mi utkwiło w głowie.
W transakcji tego swapu walutowego obie strony nie zakładają się o wartość walut w przyszłości, więc nie wygrywa wcale i zyskuje ten, który lepiej przewidział kurs i zgodnie z nim ustalił wartość odkupu.
Jest jedno zdanie i tylko dwa przecinki! 🙂
a, i najwazniejszy jest caly twist tej funkcji, istne creme de la creme
calculation agent podaje biezaca, ale nietransakcyjna!, cene.
Mialem juz kilka takich przypadkow, ze reagowalem na nie tylko i wylacznie smiechem….
„W transakcji tego swapu walutowego obie strony nie zakładają się o wartość walut w przyszłości, więc nie wygrywa wcale i zyskuje ten, który lepiej przewidział kurs i zgodnie z nim ustalił wartość odkupu.”
zabawne – czyli definiujesz krowe tym, ze nie jest czolgiem…definicja przez zaprzeczenie jest instrygujaca w kontekscie swapa walutowego, hehe
>W transakcji tego swapu walutowego obie strony nie zakładają się o wartość walut w przyszłości, więc nie wygrywa wcale i zyskuje ten, który lepiej przewidział kurs i zgodnie z nim ustalił wartość odkupu.
Panie specjalisto, naszych czytelników nie interesuje o co się nie zakładają i czego nie robią, tylko kto i o co się zakłada i jak duża jest stawka. Musi być dramaturgia. Musi być wygrany i przegrany i jeszcze przekręt niech będzie!
W filmie Margin Call jest taka scena, w której Szef-wszystkich-szefów grany przez J. Ironsa mówi do swojego podwładnego szeregowca zajmującego się ryzykiem, mniej więcej takie zdanie – cytuję z pamięci:
„Proszę mówić tak, jakby pan mówił do labradora”
tam w oryginale jest „golden retriver”, mysle ze to moze miec znaczenie 😉
>tam w oryginale jest „golden retriver
nie znam się na psach – skojarzyłem, że chodzi o takiego biszkoptowe cudo, ale teraz widzę, że coś, co uznawałem za Labradora jest Golden Retriverem. Już chyba łatwiej połapać się w pochodnych na pochodne niż w nazwach psów. Tak, czy inaczej przepraszam Labrodory i Golden Retrivery.
Wcześniej chyba jednak mówi coś o dziecku? Druga część tego zdania – znów z pamięci – brzmi jakoś „proszę mówić, jak do dziecka lub psa”, więc nie wiem, czy ten Golden Retriver ma jakieś konotacje, ale nie upieram się.
zaczynam bardzo Panow lubic Panie Adamie i Grzegorzu 🙂 Mozemy sie w jakichs kwestiach nie zgadzac, ale przynajmniej jesli chodzi o filmy i psy jestesmy na tej samej stronie 😉
Ps. wychodzicie do klientow z jakimis produktami gry pod rozne scenariusze kolapsu? To jest dopiero pole do bycia kreatywnym 😉
„Oh, Mr Sullivan, you’re here! Good morning! Maybe you could tell me what you think is going on….and please, speak as you might to a young child, or a golden retriever…it wasn’t brains that got me here – i can assure you that”
„nie znam się na psach”
Jedna pani też się nie znała ale bardzo chciała mieć jakiegoś bo czuła się samotna. Na pytanie jakiej ma być rasy odpowiedziała, nie znam się. Najważniejsze aby nie był to pies na baby. 🙂
swawolny czytelnik.
znam jednego golden rtrv i jego wlasciciel mowi, ze złodziej nie ma szans. Bo „zalizałby go na śmierć” 🙂
zeby ulatwic o co chodzi skorzystam z Tischnera: „Kiedy siada się do pisania, trzeba po jednej stronie biurka ustawić siedem pustych koszy, a po drugiej posadzić przedszkolaka. Potem trzeba wyrzucać do tych koszy każdą wersję tekstu, której przedszkolak nie zrozumie.”
jak jest kolaps to klienci uciekają po prostu.
(swoją drogą to ciekawe, co tłumaczka miała do labradorów, bo ja chyba bym wstawił pudla, gdybym mial wybierac)
>blackswan
Jest w biurze platforma FX z kontraktami na różnice kursowe, gdzie jest pełno instrumentów pozwalających grać na spadki na rynkach akcji i surowców. Jest kontrakt na złoto dla wierzących w złoto i są pary walutowe na rynki wschodzące. Jak ktoś będzie chciał spekulować pod taki scenariusz, to znajdzie niszę bez wychodzenia z biura.
„jak jest kolaps to klienci uciekają po prostu.”
no tak, ale przeciez blogi moge sluzyc rowniez temu, aby wskazywac jak mozna zmonetyzowac na pewnych wydarzeniach, ktore niekoniecznie rzecz jasna musza w przyszlosci zaistniec, ale niezerowa szansa jest.
Wasi klienci to chyba w sporej mierze grupa zorientowana, przynajmniej powierzchownie, wiec zawsze mozna wprowadzic cos dodatkowego do oferty 🙂 Wiem, ze wasza polska konkurencja w tej kwestii nie jest w zaden sposob agresywna i praktycznie rzecz biorac absolutnie nie istnieje – wiec mozecie ich jeszcze bardziej zostawic z tylu.