Wyznacz sobie cel! Pamiętaj, że musi być realistyczny!

Myślę, że wielu czytelników niejednokrotnie spotkało się z tymi frazami lub ich różnego rodzaju wariantami. Cele są ważne – motywują nas do działania (podobno).

Stawiają przed nami jakąś perspektywę realizacji, do której dążymy: „zamierzam zarobić milion przed trzydziestką”. Poradniki motywacyjne, rozwoju osobistego przepełnione są radami dotyczącymi tego, jak ważne są w życiu, biznesie, karierze cele. Guru samorozwoju Brian Tracy mnóstwo energii przeznaczył na to, żeby motywować ludzi do stawiania i osiągania celów. Odwołał się przy tym do eksperymentu przeprowadzonego na Uniwersytecie Yale w 1953 roku.

W eksperymencie badacze zapytali studentów kończących właśnie studia czy mają jakieś wyznaczone i spisane cele na resztę życia. Twierdząco odpowiedziało 3 procent. Gdy dwadzieścia lat później badacze sprawdzili, co stało się ze ścieżkami życia studentów, okazal się, że właśnie te 3 procent studentów miało znacznie lepszy status majątkowy, niż pozostałe 93 procent. Szach mat ludzie bez celów!

Jak bardzo ta historyjka jest chwytliwa i „potrzebna” w biznesie motywacyjnym pokazuje fakt, że wciąż jest wykorzystywana na stronach trenerów, coachów, psychologów, terapeutów. Tylko, że eksperyment opisany przez Tracy’ego okazał się absolutną blagą. Dziś już coraz częściej pisze się o nim właśnie w kontekście kłamstwa, choć nadal znajdują się osoby powielające ten mit.

Kilka lat temu opisywałem wyniki badań prowadzonych przez Dominikę Maison dotyczących chęci do wydawania i oszczędzania pieniędzy. W poświęconej temu zagadnieniu notce Cel czy brak konkretnego celu, zwróciłem uwagę na pewien paradoks związany z tym, że osoby które chętniej wydają pieniądze na doraźne przyjemności, znacznie częściej stawiają sobie cele do realizacji. Z kolei grupa bardziej skłonna do oszczędzania, rzadziej wyznacza sobie konkretne cele. Paradoksów oraz mrocznych stron wyznaczania sobie celów jest znacznie więcej. O części z nich pisze Oliver Burkeman w książce Szczęście. Poradnik dla pesymistów (więcej na jej temat na blogu speculatio.pl). Burkeman przypomina tragedię, która miała miejsce w maju 1996 roku, gdy podczas zdobywania szczytu Mount Everest zginęło ośmiu wspinaczy. Było to o tyle dziwne, że warunki pogodowe nie były jakoś wyjątkowo trudne. Wydarzenia opisane zostały przez Jona Krakauera w książce Wszystko za Everest, co wywołało falę dyskusji i oskarżeń, kto jest odpowiedzialny za to co się stało. Burkeman oddaje jednak głos innemu obserwatorowi tamtych wydarzeń. Christopher Keyes, w trakcie tych wydarzeń miał 28 lat, był maklerem, który właśnie borykał się z wypaleniem zawodowym. Jego wyprawa na Everest miała być czasem przerwy i odpoczynku. To co się wydarzyło później sprawiło, zajął się kwestiami funkcjonowania organizacji biznesowych, bo miał wrażenie, że to co wydarzyło się w maju 1996 roku w Himalajach bardzo przypominało sytuację, którą obserwował w wielu firmach.

Alpiniści wchodzący na Everest, jak podejrzewał Kayes, zostali „skuszeni do destrukcji za pomocą własnego zamiłowania do celów”. Jego hipoteza była taka, że im bardziej koncentrowali się na punkcie końcowym – skutecznym wejściu na szczyt góry – tym bardziej ten cel stawał się nie tylko celem zewnętrzy, ale i częścią ich własnej tożsamości, wyobrażenia na temat samych siebie jako doskonałych wspinaczy […] Z czasem było coraz trudniej im zrezygnować z osiągniecia celu, mimo kolejnych sygnałów, że jest on celem samobójczym. Kayes był wręcz przekonany, że te oznaki ryzyka wzmacniały determinację alpinistów, by nie zawracać.

Kayes ukuł termin „celodycea” na wzór teodycei, czyli działu teologii zajmującej się problemem istnienia zła na świecie, mimo istnienia miłosiernego Boga. Kayes uznał, że cele w korporacjach mają często status religijnego dogmatu. Jeśli pojawiają się wątpliwości i problemy, bardzo często interpretuje się je jako powód, by włożyć jeszcze więcej wysiłków, zasobów i energii, by cel zrealizować.  Ponadto zaczynają pojawiać się oszustwa, manipulacje, naciąganie rzeczywistości. Wszystko po to, żeby zrealizować cel. Znamy to dobrze z rodzimego podwórka – cele sprzedażowe, popychają pracowników, menadżerów, prezesów do oferowania produktów, które są złymi produktami: karty kredytowe, produkty ubezpieczeniowo-inwestycyjne, opcje dla przedsiębiorstw i wiele, wiele innych.

Jaki jednak jest związek tych rozważań o celach z inwestowaniem? Myślę, że część czytelników doskonale wie, jak często stawiane sobie cele wpędziły ich w kłopoty. Pomyślmy o tym, jakie cele mogą sobie stawiać inwestorzy.

Pierwszy i najbardziej oczywisty pojawia się od razu na początku naszej przygody rynkowej „chciałbym zarabiać X procent rocznie”. Zwykle dość szybko konfrontowany z rzeczywistością jeśli zaczynamy na rynkach z dźwignią. W przypadku rynku akcji, gdy wejdziemy podczas hossy (a tak robi większość), możemy się karmić długo tym złudzeniem, a nawet podwyższać nasze cele, tak, że w krótkim czasie przebijemy długoterminowe stopy zwrotu najwybitniejszych inwestorów typu W. Buffett, czy P. Lynch.

Kolejny rodzaj celów stawianych przez inwestorów związany jest z tym, co już udało im się zarobić na rynku. To dochodzi mechanizm kotwiczenia, czyli błędu poznawczego opisywanego wielokrotnie na naszym blogu. Powiedzmy, że w trakcie miesiąca, albo dnia (jeśli jesteśmy day-traderami), nasz kapitał osiągnął albo jakąś okrągłą wartość, albo to jest nasz nowy rekord kapitału, albo mamy wyjątkowo dobrą serię transakcji. Następnie dobra passa się odwraca (albo mówiąc beznamiętnym językiem następuje regresja do średniej). My jednak mamy już w głowie mocno zaszczepiony cel – „miałem nowy rekord, nie mogę go oddać”. To myślenie, to łatwa droga do podejmowania większego ryzyka.

Myślę, że wielu day-traderów zna to uczucie, gdy zostało już niewiele czasu do końca sesji, a oni próbują za każdą cenę „osiągnąć cel” – zakończyć dzień na plusie, dojść do maksymalnego poziomu zysków w ciągu dnia, itp. Itd.

Następny rodzaj morderczego (dla kapitału) celu – „straciłem na tej spółce i na tej odrobię zyski!”. Oczywiście może to dotyczyć dowolnego rodzaju aktywów. Tu mamy dwie możliwe formy. Albo twarde przetrzymywanie coraz bardziej tracącej inwestycji, albo szaleńcze próby spekulowania, na tym konkretnym walorze/rynku/towarze, żeby „oddał nam to co zabrał”. Przestajemy zwracać uwagę na to, że może ten rynek jest nie dla nas – może ma za wysoką zmienność, może go nie rozumiemy, może są problemy z płynnością. To wszystko jest nieważne, bo cel przesłonił nam wszystko.

Inny rodzaj celu, który sobie stawiamy, a który może nas zwieść na manowce, świetnie pokazał Emil Zola w powieści Pieniądz. Jedna ze sportretowanych tam postaci pan Dejoie, potrzebuje sześciu tysięcy franków na posag dla córki. Nie ma takiej kwoty i postanawia zarobić na giełdzie, inwestując w akcje banku posiadane przez siebie cztery tysiące. Szybko osiąga swój cel, ale wówczas stawia sobie kolejne. Nie tylko posag, ale i renta, a później coraz więcej. A co się później dzieje, to zna wielu inwestorów.

Wszystkiemu winna jest moja ambicja… Gdybym sprzedał wtedy, gdy moje osiem akcji dawało mi te sześć tysięcy posagu, Natalka byłaby już dawno  po ślubie. Tylko, pani sama wie, akcje stale szły w górę i zacząłem myśleć o sobie, chciałem mieć najpierw sześćset, potem osiemset, potem tysiąc franków  renty; tym bardziej że mała odziedziczyłaby kiedyś te pieniądze… I pomyśleć,  że przez chwilę, przy kursie trzech tysięcy franków, miałem w ręce dwadzieścia  cztery tysiące, starczyłoby i na posag, i na dziewięćset franków renty dla mnie.  I ja, głupi, nie sprzedałem, chciałem dociągnąć do tysiąca. A teraz to wszystko  nie jest warte nawet dwustu franków…

Myślę, że czytelnicy mogą podzielić się swoim doświadczeniem związanym z celami, które postawili sobie w inwestowaniu, a które okazały się nie tylko złudne, ale doprowadziły do kłopotów. Jeśli macie jakieś inne od wymienionych, zachęcam do podzielenia się w komentarzach.

 [Photo by Koray Guler on Unsplash]

13 Komentarzy

  1. Kolo

    Ja osobiście zrealizowałem z nawiązką swój cel w latach 2005-2007 na giełdzie można powiedzieć nauczony bessami z 1997 i internetowego załamania wiedziałem że i ta hossa nie potrwa wiecznie więc odeszłam od stolika w pod koniec czerwca 2007 oczekując krachu podobnego do internetowego załamania, i się sprawdziło 🙂 choć wtedy mało kto chciał się wycofać z giełdy 🙂

    1. GZalewski

      to jest jedna z najtrudniejszych rzeczy "wyjść za wcześnie". Wymaga sporo odporności, żeby nie włączył się żal. Ale jeśli jest zgodnie z planem, to w porzadku

  2. Kornik

    Wyznaczanie sobie celow samo w sobie nie jedt zle. W koncu ukonczenie szkoly, zdobycie "prawka", zawodu itp. – to przeciez cele.

    Problem lezy w nierealistycznych oczekiwaniach. O ile rozumiemy, ze na przyklad zdobycie wyksztalcenia, to dlugoletni proces, to zupelnie nie rozumiemy tego w odniesieniu do gieldy.

    Bledne oczekiwania tworza w naszej wyobrazni obraz gieldy jako magicznego pudelka, ktore czyni ludzi bogatymi na pstrykniecie palcow.

    Gielda, to naprawde nie jest to najlepsze miejsce do osiagania wyzszego statusu majatkowego, choc w tym momencie znajdzie sie tysiac ekspertow, ktorzy goraco zaprzecza i na dowod przedstawia tysiac wykresow – i oczywiscie zrobia to z lezaka na swojej prywatnej wyspie, ktora zdobyli dzieki spekulacji.

    Dochodzenie do czegos na rynku, to niestety tez proces, ktory wymaga jak gdzie indziej czasu: nauki, pracy i cierpliwosci.

    Bledne przekonania, ze jest inaczej, powoduja bledne zachowania. To zas generuje mega presje z jednej strony i ogranicza margines bledu z drugiej – tworzac zabojcze kombo, ktore wyrzuca nas na pierwszym wirazu.

    1. GZalewski

      Problem polega na tym, że bardzo trudno powiedzieć co to są "nierealistyczne cele". Bo przecież za chwilę dostaniemy przykłady (z wielu dziedzin), że właśnie "marzyciele, którym nikt nie wierzył" osiagnęli to co chcieli.
      Zgadzam się jednak z tym, że w przypadku rynku w zadziwiający sposób ludzie wyłączają znaczenie procesu, rozwoju, praktyki i doświadczenia. Uważają, że w ciągu miesiąca osiągną biegłość.

      1. Kornik

        Nie bylo mowy o nierealistycznych celach. Pisalem o nierealistycznych oczekiwaniach. Niby to samo, a jednak to sa dwie rozne sprawy.

        Moim zdaniem, prawdopodobnie tu tkwi przyczyna: to nie ambitne cele sa zabojcze dla gracza, tylko nierealne oczekiwania.

        Na przyklad nieralnym oczekiwaniem bedzie zalozenie, iz w drodze do naszego finansowego celu, ktorym moze byc milion, albo nawet miliard – regularnie bedziemy w stanie osiagac ponadprzecietne zyski – ze jestesmy nieomylni, nasza metoda genialna i w ogole – ta hossa bedzie wieczna, a besse mozna juz wykreslic z encyklopedii i slownikow itd..

        Te bledne przeswiadczenia beda nas prowadzic do zachowan niewlasciwych i coraz bardziej nieodpowiedzialnych. A to oczywiscie prosty przepis na jakze piekna katastrofe. I to nie zbyt ambitny cel nas tutaj zabije, tylko pozbawione rozsadku zachowanie na drodze do niego.

      2. Kornik

        Moim zdaniem okreslenie realne-nierealne jest na ogol proste, tylko czasami dziala bardzo silny efekt wyparcia.

        Bardzo czesto zdarza sie, ze gdy okreslamy sobie bardzo ambitny cel, nie potrafimy przyjac do wiadomosci wszystkich trudnosci i kosztow – ze sukces nie jest tu mozliwy bez podjecia krancowego ryzyka.

        Przyklad: ktos ma wolne 100k i chce sie utrzymywac z gieldy. Marzyciel w naszej glowie powie: Co, ja nie potrafie? Potrzymaj mi piwo.

        Realista zas zrobi prosty rachunek: Utrzymac sie z gieldy – co to znaczy? To znaczy zarobic co najmniej minimalna krajowa, plus wszystkie ubezpieczenia, a wiec aktualnie lekko liczac jakies 6k./mies., i 72k./rok. A wiec przy takim kapitale oznacza to koniecznosc wykrecenia 72% w skali roku!

        Marzyciel powie: no problemo. Realista odpowie: to dla idiotow.

        To prosty rachunek, ale wizja latwych zyskow – zwlaszcza, gdy wala cie po oczach wykresami wszystkich wygranych aktualnej hossy – potrafi przeslanic te wszystkie "nic nie znaczace" szczegoly.

    2. Olo

      Pełna zgoda. Patrząc na wykresy widać że procent składany to lata inwestycji.

  3. m.

    Jakiś czas temu postawiłem sobie cel, żeby utrzymać w portfelu akcje jednej ze spółek do momentu osiągnięcia przez tą pozycję w portfelu statusu 100-bagger. Na marginesie – nie brakuje już aż tak wiele.

    Ale potem zacząłem dostrzegać pułapki z tym związane, w tym te opisane we wpisie.

    Obecnie myślę inaczej: nie sprzedam dopóki przesłanki fundamentalne przemawiające (w mojej ocenie) za zakupem i trzymaniem tych akcji będą pozostawać aktualne. A to nie ma przecież żadnego związku z taką czy inną, symboliczną lub nie, stopą zwrotu.

    Teraz postrzegam więc to 100x raczej jako syreni śpiew (a nie cel) i mam zamiar zatkać sobie uszy 😉

    1. GZalewski

      dojście do tego, że nie należy szukać najlepszych okazji, tylko liczyc na to, że wśród wielu wyborów znajdzie się i taka okazja, to też duży zysk z doświadczenia

  4. _dorota

    Ojej, jaki szeroki temat, szczególnie kiedy uprzemy się, żeby cele życiowe omawiać łącznie z "celami" giełdowymi. Zdanie "chciałem dociągnąć do tysiąca" w każdym inwestorze wzbudzi uśmiech, każdy to ćwiczył.

    1. Jeśli pojęcie "cel" rozumieć jako wskazanie kierunku działania*, to dopuścimy realizację częściową. A wtedy odpadają negatywy związane z fiksacją na konkretnym osiągnięciu.

    2. Czy ktoś chciałby wieść życie bezcelowe?

    3. Inflacja + kilka procent. Z zastrzeżeniem jak w pkt.1.

    *
    https://sjp.pwn.pl/slowniki/cel.html

    1. Kornik

      Musimy to wszystko brac lacznie. Nie mozna oddzielic jednego od drugiego, bo to jest caloksztalt.

      Jesli jest kilka sfer i we wszystkich mamy balagan, to trudno oczekiwac, ze akurat w finansowej bedziemy mieli poukladane.

      Okej, mozna zalozyc, ze ktos sie zafiksuje i akurat w sferze inwestycyjnej bedzie mial wszystko na tip-top, ale to tylko oznacza, ze caly ten sukces moze sie zupelnie rozmyc, kiedy zaniedbania w innych sferach zycia dobija do sciany.

      Rynek na ogol jest lustrem, ktory zwraca nam wynik na miare tego, jak bardzo jestesmy ogarnieci. Jesli mamy balagan, to on wzmocni ten sygnal – tylko go powiejszy, informujac nas, ze cos jest do poprawy.

      1. _dorota

        > Musimy to wszystko brac lacznie

        Nie. Wyznaczanie sobie celów życiowych (z zastrzeżeniem dojrzałego ich traktowania, dopuszczanie możliwości realizacji częściowej, modyfikacji etc.) jest konieczne. Inaczej dryfujemy.

        Natomiast określanie "celów" na giełdzie to bezsens. Różnica polega na tym, że na giełdzie mamy niewielką sprawczość – realizacja zamierzeń istotnie mniej leży w naszej mocy. Mówiąc dokładniej: jeszcze mniej niż zamierzeń życiowych.

        Emblematyczne zdanie "chciałem dociągnąć do tysiąca" każdy inwestor powinien mieć zawieszone nad biurkiem 🙂 (lub wytatuowane na nadgarstku).

  5. Immortal

    Wymienione cele dotyczą jedynie finansowego wymiaru, który można zebrać pod wspólnym tytułem "rynek to nie bankomat". Ale przecież są dziesiątki celów, które się do tego wpisu nie mieszczą:
    – zrozumiem działanie rynku forex
    – nauczę się dyscypliny
    – przestanę tracić
    – ułoże strategię

    i tak można by przez wiele stron

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *

Opinie, założenia i przewidywania wyrażone w materiale należą do autora publikacji i nie muszą reprezentować poglądów DM BOŚ S.A. Informacje i dane zawarte w niniejszym materiale są udostępniane wyłącznie w celach informacyjnych i edukacyjnych oraz nie mogą stanowić podstawy do podjęcia decyzji inwestycyjnej. Nie należy traktować ich jako rekomendacji inwestowania w jakiekolwiek instrumenty finansowe lub formy doradztwa inwestycyjnego. DM BOŚ S.A. nie udziela gwarancji dokładności, aktualności oraz kompletności niniejszych informacji. Zaleca się przeprowadzenie we własnym zakresie niezależnego przeglądu informacji z niniejszego materiału.

Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.