97 proc. firm notowanych na giełdach w USA, wszystkie sto największych brytyjskich firm oraz 80 proc. japońskich firm publicznych audytowanych jest przez cztery firmy: Deloitte, PricewaterhouseCoopers, Ernst&Young(EY) i KPMG pisze Richard Brooks w książce „Bean Counters: The Triumph of the Accountants and How They Broke Capitalism”.
Latem 2015 r., niespełna siedem lat po światowym kryzysie finansowym, którego skutki wiele osób odczuwa do dzisiaj, autor książki odwiedził nowy klub. Mieści się on w jednej z najdroższych lokalizacji świata przy 20 Grosvenor Street w Londynie. Otworzyła go firma księgowo-doradcza KPMG.
Jak opisuje Brooks w książce (jej polski tytuł to „Liczykrupy: triumf księgowych i to jak zniszczyli kapitalizm”) w środku znajdziemy pokoje wypełnione winami kosztującymi w restauracjach kilkanaście i kilkadziesiąt tysięcy złotych za butelkę. Na jednym z pięter jest bar z którego wyjście prowadzi na taras na dachu budynku.
Szef innej dużej (drugiej największej) firmy z branży PricewaterhouseCoopers zarabia 4 mln funtów rocznie (czyli ok. 20 mln zł) i jeździ tym samym modelem Astona Martina co James Bond. To nie jest jednostkowy przykład. Średnia wypłata z tytułu udziału w zyskach dla brytyjskich partnerów w firmach „Wielkiej Czwórki” to w 2015 r. było 700 tys. funtów (ok. 3,5 mln zł).
Autor zapytał jednego ze starszych partnerów co uzasadnia otrzymywanie tak olbrzymich pieniędzy ten odpowiedział, że to „trudne pytanie”. Po namyśle dodał, że to wynagrodzenie za wystawienie swojego kapitału na ryzyko.
Na przykład w brytyjskim Deloitte partnerzy wkładają po mniej niż 200 tys. funtów. Nawet jeżeli założyć, że połowa tego co otrzymują to wynagrodzenie za wykonaną pracę, to i tak oznaczałoby, że stopa zwrotu na ich kapitale wynosi 200 proc. rocznie, dziesięć razy więcej niż mogą oczekiwać udziałowcy odnoszącej sukces firmy w gospodarce.
Jak to jest możliwe, że ludzie których głównym zadaniem było „zapisywanie liczb” dorobili się takich majątków? Otóż kluczem do wysokich zysków jest brak realnej konkurencji. 97 proc. firm notowanych na giełdach w USA, wszystkie sto największych brytyjskich firm oraz 80 proc. japońskich firm publicznych audytowanych jest przez cztery firmy: Deloitte, PricewaterhouseCoopers, Ernst&Young(EY) i KPMG.
Tylko te firmy są wystarczająco duże, by poradzić sobie księgowością wielkich międzynarodowych koncernów. By zrozumieć jak mało jest konkurencji w międzynarodowym audycie warto zauważyć, że niektórzy klienci audytowani są przez te same firmy od I wojny światowej (na przykład General Electric jest klientem KPMG od 106 lat).
„Wielka czwórka” funkcjonuje jak oligopol. Nie ma potrzeby zmawiać się, by zawyżać ceny. Konkurencji jest tak mało, że każdy wie jakie ceny oferują pozostali audytorzy i że nie opłaca się ich obniżać, ponieważ firmy nie mają gdzie pójść.
Pięć kolejnych, pod względem wielkości firm księgowo-doradczych świata ma razem mniejsze przychody, niż najmniejsza z „Wielkiej Czwórki”, czyli KPMG. A spółki nie mogą zrezygnować w ogóle z audytów, ponieważ jest ustawowy przymus ich robienia. Tak więc stały popyt na usługi audytorskie jest gwarantowany przez polityków.
By zrozumieć ile pieniędzy firmy audytorskie „wysysają” ze spółek giełdowych warto przypomnieć, że w 2015 r. szef PricewaterhouseCoopers Dennis Nally ujawnił, iż globalne przychody jego firmy to 35 mld USD (w 2016 r. wzrosły one do 36 mld USD). Niestety odmówił ujawnienia globalnych zysków. Ale autor szacuje, na podstawie cząstkowych danych z krajów, gdzie mają one obowiązek ujawniać zyski, że w skali świata dochodzą one do 10 mld USD.
Gdyby więc PricewaterhouseCoopers był firmą notowaną na amerykańskiej giełdzie trafiłaby do dwudziestki największych firm indeksu Dow Jones Industrial Average. Kluczem do gigantycznych zysków nie są jednak same usługi audytorskie. Prawdziwą fortunę zarabia się na „konsultingu” czyli dodatkowych usługach „doradczych”. Na czym one polegają?
Oto na przykład w Wielkiej Brytanii konsultanci „Wielkiej Czwórki” udzielają porad politykom na prawie każdy temat, od ochrony zdrowia do energii nuklearnej. Autor zauważa zgryźliwe, że choć porady reklamowane są jako „niezależne” to zadziwiająco są one zbieżne z interesem klientów firm konsultingowych. Dlaczego politycy słuchają tych „porad”?
Otóż dlatego, że jak skończą pracować dla państwa, dla wielu z nich będą czekały lukratywne posady w tychże firmach. Dlatego, mimo wielu skandali z ich udziałem, żadna z firm z „Wielkiej Czwórki” nie poniosła istotnych konsekwencji (nawet „Arthur Andersen nie został rozwiązany za swoje zaniedbania w aferze Enronu, tylko za „utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości”).
Tymczasem „macki” wielkiej czwórki są coraz większe. Ich przychody rosną znacznie szybciej, niż gospodarki krajów w których działają. I tak na przykład w USA i Wielkiej Brytanii ich stopa wzrostu przychodów jest dwa razy wyższa, niż wzrost PKB (od 2004 r. do 2016 r. wzrost ten wyniósł 131 proc. w USA i 123 proc. w Wielkiej Brytanii, amerykańska gospodarka wzrosła w tym okresie o 51 proc. a brytyjska o 49 proc.). Zatrudnienie wzrosło odpowiednio o 70 proc. i 66 proc.
W 2016 r. w 150 krajach „Wielka Czwórka” zatrudniała 890 tys. ludzi (40 tys. z nich to partnerzy). To więcej niż sześć najcenniejszych firm na świecie razem wziętych.
W „Bean Counters” autor maluje bardzo ponury obraz firm audytorsko-konsultingowych. Przypomina wszystkie afery z nimi związane. Ale z książki można także dowiedzieć się o bardzo ciekawych początkach tego zawodu w których swój udział miał słynny Leonardo Fibonacci, włoski średniowieczny matematyk.
Dla mnie osobiście wyjątkowo interesujące było dowiedzenie się kim byli ludzie, od których nazwisk pochodzą nazwy tych firm (na przykład Reinhard Goerdeler od którego nazwiska pochodzi litera G w nazwie firmy KPMG był urodzonym w Kaliningradzie więźniem niemieckiego obozu koncentracyjnego a jego ojciec miał być sądzony przez nazistów za udział w spisku na życie Hitlera).
Książka jest bardzo dobrze napisana, czyta się ją szybko i z przyjemnością. Jedyne do czego można się przyczepić do specyficzny, kpiący styl autora, który nazywa audytorów „liczykrupami” i nie stroni od złośliwości. Jeżeli komuś to nie przeszkadza to przy „Bean Counters” będzie się dobrze bawił i sporo się z tej książki dowie.
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.