Tym razem będzie nieco dosadniej a wkrótce kontrowersyjnie ale inwestorzy o długim stażu nie powinni być zanadto zbulwersowani 🙂
Klasyczny schemat ?uśredniania strat”, którym straszy się niedoświadczonych inwestorów, składa się z (odniosę to do rynku akcji):
(a) otwarcia pozycji czyli kupna udziałów wyselekcjonowanej w dowolny sposób spółki;
(b) stresu wywołanego spadkiem czyli ruchem przeciwnym do zakładanego;
(c) zauważalnego obsunięcia kapitału;
(d) okraszonego nadzieją, planowanego lub impulsywnego zakupu kolejnej transzy papierów tej samej spółki;
(e) jeszcze większym stresem z powodu dalszych spadków;
(f) kolejnych cykli dokupienie-spadek-stres w liczbie zależnej od determinacji, odporności psychicznej i głębokości kieszeni ofiary obniżającego się kursu
(g) bankructwa, znacznej straty (zrealizowanej) lub alternatywnie – zysków, o ile kurs odzyska wigor wzrostowy.
W zasadzie żaden z etapów nie wymaga objaśnień, nie przesadzę jeśli stwierdzę, że każdy z czytających liznął choćby fragment z tej procedury albo przynajmniej rozpatrywał jej skuteczność. Kontrowersyjność tego typu postępowania sprowadza się w zasadzie do oceny 2 składowych:
1/ motywów i racjonalności działania
2/ stopnia ponoszonego ryzyka i ewentualnej premii za owo ryzyko
Dyplomatycznie napiszę, że w pewnych warunkach zastosowanie uśredniania jako celowej, zaplanowanej taktyki, nie przynosi bynajmniej ujmy na honorze, na zasadzie: lepsza taka metoda niż żadna czy improwizowana. Co nie znaczy, że jestem jej zwolennikiem. Rozpatrzmy bliżej obie w/w składowe.
Mogę się mylić, a nie trafiłem jeszcze na odpowiednią dokumentację, że rzadsze przypadki to zaprogramowane uśrednianie w formie samodzielnej rynkowej strategii. Zdecydowanie częściej, i do tego głównie odnosi się literatura, uśrednianie jest impulsywną, wymuszoną, podlaną stresem chęcią odegrania się lub hazardową reakcją na wyraz własnej bezradności i decyzyjnej impotencji w obliczu krwawiącego portfela; niezaplanowaną, ad hoc ripostą na rozżalenie lub brak akceptacji dla powstałej straty czy niechęć do przyznania się do popełnionej pomyłki. Albo też przeciwnie – szukaniem za każdą cenę uzasadnienia dla własnej, nawet pozornej, racji lub wymuszeniem potwierdzenia swoich prognoz bez względu na koszt. Wiele z tych objawów bierze swój początek w tzw. efekcie dyspozycji czyli udowodnionej przez behawiorystów, silnej skłonności do zbyt wczesnego realizowania zysków i niechęci do zamykania pozycji zanurzonych w stratach. Niebezpiecznie blisko do patologii i dramatów.
Do tego dochodzi często złamanie przyjętych zasad i strategii. Nie ma znaczenia czy opartych na A.T. (nierespektowanie linii obrony), systemów (pomijanie sygnałów) czy A.F. (firma oblała test wartości i jej stan się pogarsza ponad dopuszczalną początkowo miarę). Zamiast wyjścia z rynku – walczymy z nim, brnąc z desperacją w dalsze straty. Na szczęście rynek akcji jest w dużym stopniu miłosierny – o ile firma nie bankrutuje to uśrednianie pomoże z czasem wyjść na prostą. Tu można jeszcze szukać szans, miłosierdzia natomiast nie ma zbyt wiele dla przelewarowanej spekulacji na rynku derywatów – przychodzi w końcu trend przeciwny na tyle długi lub gwałtowny by wszelkie zabezpieczenia nie wytrzymały. Dlatego akurat w wypadku pochodnych, złudzeń nie warto kultywować. Przychodzi w końcu upomnieć się o swoje matka wszystkich strat, o ile nasze zasoby gotówkowe horrendalnie nie przekraczają wielkości wymaganych depozytów.
Uaktywnia się również w ten sposób i rozwija tzw. hazard moralny. Jeśli uda się kilka razy wyjść bez strat nabieramy większej pewności, że tak może się udać jeszcze wiele razy. Nie doceniamy wagi losowości, szczęśliwego przypadku, nie dochodzi przy tym do wykształcenia prawidłowych konkluzji gdyż diagnoza wyciągnięta z takiego sposobu wyjścia z kryzysowej sytuacji jest obarczona błędem wnioskowania.
W kwestii ryzyka sprawa dotyczy progu bólu, odporności psychologicznej oraz przede wszystkim wielkości obsunięcia kapitału – odłożonego w czasie, a więc pozornie mniej dotkliwego (?miłosiernego”) w przypadku akcji oraz rozliczanego co dzień, topniejącego gwałtowniej – w derywatach (z zagrożeniem powstania debetu włącznie). Nawet na akcjach wystawiamy się jednak, co nietrudno matematycznie udowodnić, na nadmierne, lawinowo rosnące, kilkudziesięcioprocentowe ryzyko (przy sporym zaangażowaniu) choć z drugiej strony można by przekornie spytać o jego relację do choćby 60-cio procentowych obsunięć w ?bezpiecznych” funduszach inwestycyjnych.
Pozostaje odpowiedź na 2 pytania i z powodów wcześniej wymienionych, ograniczę je tylko do segmentu akcji. Czy opisany rodzaj uśredniania to:
1/ dobra metoda zastępująca ucinanie strat ?
2/ efektywna strategia sama w sobie ?
Moja opinia w kolejnym wpisie
—*Kat*—
17 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Wszystko zależy od powodów, dla których ruch cen jest przeciwny niż zakładaliśmy. Jeśli nic szczególnego się nie dzieje i kupione przez nas akcje po prostu spadają, to znaczy , że źle oceniliśmy sytuację i należy się wycofać. Jeżeli natomiast następuje nagłe tąpnięcie na skutek zaskakującego zdarzenia (np. informacja o umoczeniu spółki w opcjach walutowych) i paniczna wyprzedaż, to uśrednianie wydaje mi się uzasadnione w momencie tuż przed odbiciem „zdechłego zwierzaka*”. Może to uratować pozornie przegraną sytuację. Zdarzyło mi się to kilka razy z dobrym efektem.
To samo można odnieść do kontraktów, gdy jakaś wiadomość ze świata zostanie przez panikarzy wyolbrzymiona i powstaje okazja do korzystnych zakupów lub sprzedaży (gdy wyolbrzymiona wiadomość była pozytywna). Zatem do rozróżnienia tych sytuacji sama AT nie wystarczy, bo wykres w obu przypadkach może być podobny.
*Piszę zwierzaka, bo badacze nie są pewni czy ma to być kot, czy krowa.
A tak w ogóle po co my tu to piszemy ;). Jak ktoś nie przeżył to nie zrozumie. Ogólnie lepiej nie uśredniać, tylko ciąć straty, albo wchodzić dobrze , timingowo, a żeby tak wejśc to trzeba tłuc swój setup do bólu, albo kodować do bólu. Amen. 😉
/ dobra metoda zastępująca ucinanie strat ? Na pewno nie.DD rośnie szybciej,przy lewarze zmiata cały depozyt na pochodnych.
efektywna strategia sama w sobie ? Tak zapytaj się Leesona jak bardzo była efektywna na indeksie Nikkei 😉
a swoją drogą kto na własnej skórze nie posmakuje tych strategii ten tak naprawdę nie zrozumie.
i można takiemu tłumaczyć jak wygląda słońce jak niewidomemu.Niby ma oczy ,a nie zobaczył ,ma uszy a nie usłyszał…
@ exnergy
Święte słowa. Kto nie przeżył ten nie wie ile nieprzespanych nocy, stresu i myślowy kosztuje nietrafione uśrednianie. Najgorsze jest to, że często rozum mówi stop zaś psyche zwodzi w kierunku odkucia się, a los często bywa okrutny.
Obserwowałem kiedyś przez miesiąc człowieka ( dobrego fachmana i trzeźwo myślącego) który w oparciu o inside informację z dobrego źródła postawił sporego spreada , w nadziei na niezły profit.
Przez dwa tygodnie pozycja chodziła 100-200 tys baksów na minusie. Był zgryz lecz jak zrobiło się plus 30 tysięcy, i wszyscy wokół radzili bierz swoje i w krzaki, gościu złapał wiatr w żagle i zaczął po uśredniać nieśmiało. Przy papierowym zysku 50 tys poszedł śmielej .Rynek odwrócił się nagle i było minus 100, 200, 300 i 500 tys straty na papierze. Oczywiście takiej straty nie chciał brać na firmę więc brnął dalej. Człowiek ? twardziel marniał w oczach.
Skończyło się na przymusowym zamknięciu pozycji ze stratą nieżle ponad milion dolarów bo zabrakło kasy na depozyty i zbrakło też jaj. Jak to zazwyczaj bywa w ciągu tygodnia rynek odwrócił się diametralnie i więc byłyby spore zyski.
Trzeba było rozpisywać straty na inne kontrakty aby ratować posadę dyrektora, trochę ze współczucia bo wyglądał jak wrak człowieka. Tajemnicza operacja ratunkowa nazwana Sfinks ( bo gościu zrobił piramidalne głupstwo) zakończyła się sukcesem i mniejszymi bonusami dla pracowników bo obciążyła ona ich wyniki.
Tak więc przy uśrednianiu należy poważnie brać pod uwagę konstrukcję psychologiczną gracza czy też inwestora.
Brakuje tu jednego – myślę, że bardzo często motywacją uśrednienia straty jest wyjście na zero a nie próba zarobienia pieniędzy. W efekcie, gdy zaczyna się trend wzrostowy, rynek rośnie powiedzmy o 25 procent i zawodnikowi udało się wreszcie odkuć wcześniejsze straty, to zamyka pozycje bo ma serdecznie dość spółki, przez którą nie spał od kwartału. Dobrze, jeśli w tym punkcie oceni własną sytuację na nowo, ale niewielu umie zrobić reset w głowie i po takiej traumie uwierzyć w ten sam papier.
Zresztą starczy spojrzeć na zachowanie Biotonu – spółka kiedyś była w wielu znanych mi portfelach – gdy jest nominalne tania, przeceniona niemal do dna, chętnych do grania na dynamiczną zwyżkę nie ma tak wielu, jak kiedyś. Oczywiście fundamentalnie zorientowani inwestorzy powiedzą, że kiedyś może 3 złote miało sens a dziś 30 groszy nie ma sensu, ale to połowa opowieści. Bioton – między innymi za sprawą (delikatnie mówiąc) mijających się ocen z kondycją – ma za sobą spadek, który połamał wielu ludziom wiarę we własne talenty na rynku i mówią nigdy więcej nie dotknę tego i tu pada słowo, które na blogu pojawić się nie może.
Nie macie Państwo wrażenia, że dyskusja dotyczy rozważań w rodzaju „ile to jest 2+2”? Temat można zamknąć w kilku zdaniach.
Jedyne rozsądne powody uśredniania podał Kat w pierwszej części tematu. Inne powody to po prostu błędy inwestycyjne. Ktoś, kto je popełnia, nie jest w stanie zarabiać na rynku – ma słabą psychikę – jeżeli nawet uda mu się przypadkiem podczas uśredniania, to kiedy indziej będzie robił błędy (właśnie przez tę słabą psychikę).
Jeżeli ktoś powiększa tracąca pozycję – to jest po prostu błąd. Należy uciąć stratę i siedzieć spokojnie.
Jeżeli ktoś powiększa rosnącą pozycję – to jest bez sensu. Albo na początku nie było warunków do otwarcia pozycji (a więc znowu błąd), albo były i wtedy po prostu trzeba było otworzyć całą pozycję.
@ Jeżeli ktoś powiększa rosnącą pozycję – to jest bez sensu. Albo na początku nie było warunków do otwarcia pozycji (a więc znowu błąd), albo były i wtedy po prostu trzeba było otworzyć całą pozycję.
Czyżby? Kupowanie po pokonaniu kolejnych oporów na zasadzie piramidy to całkiem dobra i czytelna strategia. Kup A jeśli rynek pokonał X, kup 0,5xA jeśli rynek pokonał Y i kup 0,25xA, jeśli rynek pokonał Z – i wariacje na ten temat.
Każdy jest wstanie to zrozumieć i w trendzie wzrostowym pozwala to jasno powiększać pozycję nie tracąc z oczu przyczyn wejścia na rynek. Przy małych portfelach daje to kontrolę nad procesem inwestycyjnym zanim się w niego wejdzie – oczywiście to uproszczenie, bo lepiej kolejne kroki dostosowywać do sytuacji portfela i stosować udziały procentowe, ale jak ktoś nie ma ochoty na poważne badania nad własnym portfelem, tylko chce rozegrać trend wzrostowy, to może próbować właśnie w ten sposób.
Kolejna strategia to trzy kroki – kupuj przed wybiciem, w trakcie wybicia i po wybiciu. Punktem wyjścia jest hipoteza, ze rynek przebije opór. Nie widzę w niej większego błędu zwłaszcza wtedy, jeśli nie wystawia portfela na ryzyko ponad zakładane warunki.
W każdym z tych przypadków już na wejściu strata jest policzalna przed wejściem na rynek, bo można ustawić zlecenia stop – procentowe lub na zakładanych poziomach.
Szczerze mówiąc widzę inny błąd lub błędne założenie – takie, że wszyscy na rynku będą stosowali zasady zarządzania ryzykiem – nie będą, bo albo nie mogą (za mało środków) albo to dla nich za trudne (przynajmniej na początku). Oczywiście możemy założyć, że do biur maklerskich przychodzą tylko milionerzy, po dogłębnych studiach teorii portfelowej i zaczytujących się w The Journal of Portfolio Management. Moje doświadczenia są jednak inne. Przychodzą zieloni marzyciele i muszą rozpoznawać pole od zera. Nie zaczną od studiowania sporu wokół teorii Famy – zaczną od prób, które wszyscy przed nimi podejmowali – kupowania wedle własnych wyobrażeń.
W tych rozważaniach pojawia się typ idealny inwestora skrajnie racjonalnego i potrafiącego kontrolować każde ryzyko a nie ma na świecie metody pozwalającej w 100 procentach kontrolować ryzyko i nigdy nie powstanie. To chyba Greenspan powiedział kiedyś, że nigdy nie będziemy mieli idealnego narzędzia do kontroli ryzyka – żadne tam odkrycie.
To zresztą osobny problem – ludzie przychodzą na rynek i bombardowani się ostrzeżeniami – nie bądź spekulantem, bądź inwestorem. Nie żyj marzeniami – bądź racjonalny. Tylko to nie jest możliwe. Dlatego lepiej pogodzić się z tym, że jest się spekulantem i nie batożyć się przed monitorem poczuciem winy. Lepiej sobie powiedzieć – OK jestem spekulantem i wiem, jakie to niesie ryzyka i co oznacza dla pieniędzy, którymi spekuluje a jeśli nie wiem, to muszę rozpoznać te ryzyka. W tym sensie Kathay i dyskusja pod jego postami robią dobrą robotę, bo odczarowują błędy, które popełniali inni, ale efektem tego nie może być kreślenie obrazu rynku i inwestora na rynku, do którego pasuje tylko kilku inwestorów na świecie.
@astanczak
Zgoda, zwłaszcza ostatni akapit. Kilka dodatków:
1. Ze względu na tony teorii inwestycyjnych, informacji, komentarzy, osobiście wybieram niezbędne minimum z minimum. Chyba większość (a zwłaszcza początkujący) zdziwiliby się czego nie używam, a inwestuję intuicyjnie. Dlatego albo są wg mnie warunki do wejścia i wchodzę, albo czekam i nic nie robię. Stosuję maksymalne uproszczenia, a uśrednianie i otwieranie na raty (za wyjątkiem sytuacji wymienionych przez Kat’a) to po prostu nie w moim stylu. Ale ktoś inny będzie miał inny styl inwestycyjny i OK. Jeżeli zarabia, to tylko klaskać.
2. Ani wszyscy, ani nawet większość nie będzie prawidłowo zarządzała kapitałem. I znowu: określenie pojemne jak ocean, a ja sprowadzam to tylko do cięcia strat. I moim zdaniem to wystarczy (to jest subiektywna opinia). Po prostu: większość ponosi straty, nieliczni zarabiają, a nieliczni z nielicznych regularnie wyraźnie zarabiają więcej niż obligacje. I tak było i będzie.
3. Nie ma sposobu na 100% kontrolę ryzyka. A tak przy okazji, co to oznacza „kontrola ryzyka”? Może nam za chwilę spaść meteoryt na głowę i żaden stop loss go nie zatrzyma.
4. Inwestor to jest spekulant długoterminowy. Taki Buffett ma czas. Inni, gdy chcą jeździć ferrari przed 30-tką, muszą podejmować większe ryzyko – ich horyzont inwestycyjny z konieczności jest skrócony.
taki problem trzeba było roztrząsac w np.sierpniu roku 2008 teraz to tylko takie sobie pisanie;-sobie a muzom.
No nie wiem. Akurat teraz takie ostrzeżenia są całkiem na miejscu. Może ktoś otworzył długie pozycje i właśnie rozważa uśrednianie pod ewentualną (niby) przejściową korektę. Następnie zamknie pozycje na dotkliwej stracie, a ewentualne spadki faktycznie okarzą się przejściowe. To tylko takie moje dywagacje, ale wg. mnie pokazują bardzo dużą wadę uśredniania – „rozmazanie” postępowania typu sygnał – zlecenie, szybka weryfikacja (stop-loss), rozeznanie istoty ewentualnego błędu, modyfikacja gry lub jej przerwanie.
Yayechny – myślę że, skala czasu na którą zwracasz uwagę w 4 pkt. jest mniej istotna niż po prostu przyjmowane ryzyko – niezależnie od tego czy mówimy o ładowaniu całego portfela w 2 śmieciowe spółki na skraju bankructwa, czy o wysokim poziomie lewarowania na rynku terminowym.
Przy okazji – sporo słów krytyki padło na tych blogach pod kątem wysokiego lewara, a sądzę, że warto by było zastanowić się przynajmniej nad kilkoma argumentami, które w pewien sposób przemawiają za podejmowaniem wysokiego ryzyka. Zakładając następujące warunki:
a) inwestor zdobył pewne doświadczenie na rynku
b) uważa że ma przewagę nad rynkiem
c) dysponuje niewielkim kapitałem
d) kapitał nie jest jego źródłem utrzymania
przyjąłbym że najlepszym rozwiązaniem jest przeprowadzenie testu na głębokiej wodzie i zweryfikowanie swojego pomysłu dopuszczając całkowita utratę wyjściowego kapitału. Tracenie go przez 5 lat nie jest wcale rozsądniejszym pomysłem, zresztą po pięciu latach nawet zysk na poziomie = 2%+stopa zwrotu wolna od ryzyka powinien doprowadzić do frustracji drobnego inwestora, bo nie zrekompensuje zaangażowania i czasu włożonego w realizowanie strategii.
Grając w średnim terminie, czekając na sygnał kilka miesięcy, szkoda mi jest wejść w pozycję raz i patrzeć jak rynek pokonuje kolejne szczyty. Jeśli wejdę w trend i mam już gwarancję zysku z 1-szej pozycji, wchodzę w 2-ugą z innym stopem, tak aby mieć gwarantowany zysk z 1-szej. Po czasie 1 i 2 pozycja staje się zyskowna, depozyt rośnie, czemu nie wchodzić w następne.
Fakt gdy 2-ga transakcja zostanie zamknięta na stopie ze stratą, to zysk z 1-szej jest mniejszy niż gdybym otwierał tylko 1 pozycję. Cóż tzw koszt alternatywny 🙂
Wg mnie, grając w dłuższym horyzoncie warto robić piramidy, skoro mam gwarancję zysku przy pierwszych transakcjach, otwieram kolejne (nawet oparte na wzroście depo z otwartych pozycji). Jednak nie jest to jednoznaczne z otwarciem pozycji 5-tej, której niepowodzenie narazi na utratę zyskowności z całej piramidy.
Chciałbym jeszcze wrócić do poglądu, który przedstawił @ Yayechny a który skomentował @ astanczak.
?Jeżeli ktoś powiększa rosnącą pozycję – to jest bez sensu. Albo na początku nie było warunków do otwarcia pozycji (a więc znowu błąd), albo były i wtedy po prostu trzeba było otworzyć całą pozycję.?
Wprawdzie można tak na ?to uśrednianie? patrzeć jednak, moim zdaniem, jest to podejście zbyt pryncypialne, gdyż postrzega wszystko w kategoriach jedynie czarnego i białego albo dobre – złe. Takiej dychotomii brak elastyczności niezbędnej przy inwestowaniu. Często jednak podobny sposób myślenia występuje.
Jako ilustarcję weźmy pod noż znany slogan – kupuj tanio sprzedawaj drogo. Ma on sobie zawartą ewidentną słabość wynikającą właśnie z takiego postrzegania rynku w kategoriach absolutnych. Ewidentnie bardziej racjonalnym jego wariantem jest – kupuj taniej sprzedawaj drożej ? co wynika z relatywnego postrzegania rynku. Liczy się wszakże suma różnic. Do tego sprowadza się rationale inwestowania racjonalnego ekonomicznie.
Proponowane podejście sprowadzałoby się do wymagania od inwestora aby zawsze trafiał tylko giełdowe górki i dołki, a chyba ważniejszy jest dodatni wynik ostateczny operacji. Inaczej prawie każdy zarobek, mniejszy niż teoretyczny max, uważać będziemy za błąd czy klops. Bywa i tak że głodnemu wystarczy a sytemu zawsze za mało, bo przecież można było lepiej. Trudno rynek wydoić do cna ale jeszcze trudniej mieć ciągły zgryz z powodu niewykonania tego przeambitnego celu. .
Myślę , że jednak bliższy prawdy jest @ astanczak ? który udatnie to skomentował ten pogląd. Co więcej zapewne trafna jest też jego pointa mówiąca, że nowi w DM-ach ? zaczną od prób, które wszyscy przed nimi podejmowali – kupowania wedle własnych wyobrażeń?. To typowy schemat postępowania a rzadko kto czyta (i do tego przetrawia) JoPM, gdyż wielu uważa to za teorię bliższą abstrakcji niż realiom rynkowym. Warto jednak wiedzieć, że pewne rzeczy inni już wcześniej opracowali, a nie samemu boleśnie powtórnie wymyślać koło, zazwyczaj na cudzy rachunek.
Jako ilustrację pragmatyki takiego uśredniania weźmy na tapetę jedną z ekstremalnych sytuacji rynkowych czyli historycznie najwyższy poziom notowań. Wielu uczestników rynku, wręcz odruchowo, uważa taką sytuację jako wyjątkową okazję do sprzedaży, bo mamy przecież rekordowo wysokie ceny. Rozważanie w takiej sytuacji zakupu akcji postrzega się jako nierozsądne a uśrednianie w na dalej rosnącym rynku uważane jest wręcz za nonsens.
Tymczasem wiele profesjonalnych firm inwestycyjnych stosuje tego typu taktykę i to często z założenia. Dobrym przykładem może tu być opisywany na tym blogu fundusz Blackstar. Jego zarządzający oficjalnie deklarują, że istotnym elementem ich strategii jest kupowanie na historycznych zwyżkach i dodawanie do pozycji gdy rynek nadal rośnie. Ich strategia opierająca się na podążaniu za/z trendem jest o tyle racjonalna, gdy zakłada się że rynek osiągnie kolejne historycznie rekordowe poziomy. O wyniku decyduje przecież różnica między średnią ceną zakupu a średnią ceną sprzedaży razy globalna wielkość pozycji. Oni umieją liczyć a wiele zależy od tego kto, co i jak liczy.
Podobnie na rynku surowców wielu hedżowników poniosło spore straty, gdyż wchodzili z pozycjami sprzedaży z uwagi na to, że ceny były historycznie wysokie. Tymczasem okazywało się że ceny dalej biły rekord za rekordem, aż czasem brakło na depozyty zabezpieczające (braklo tez wyobraźni). Rozsądne uśrednianie uratowało by im skórę. Oni trwali jednak uparcie na swoich pozycjach.
Często, w danej sytuacji rynkowej, zamiast opierać swoje decyzje inwestycyjne jedynie na utrwalonych przekonaniach co do właściwej taktyki czy tez na intuicyjnym czuju, wystarczy zastosować kilka stosunkowo prostych obliczeń arytmetycznych by okazało się, że jest jednak inaczej, niż nam się wydaje. Czasem wyniki modyfikacji taktyki inwestycyjnej wręcz zaskakują. Wiele bowiem zależy od co, jak i kiedy się liczy. Zjawisko to występuje również przy inwestowaniu pasywnym, na przykład przy tzw rebalancingu.
Klasycznym wręcz przykładem jest tu prowadzenie marginalnego rachunku opłacalności, stosowanego powszechnie w ekonomii. Globalny zysk może rosnąć podczas gdy wynik krańcowy( na ostatniej dodanej jednostce/akcji) może de facto wykazywać stratę. Są więc również granice uśredniania, piramidingu i odobnych praktyk. Pokazać nam je może rachunek marginalny oraz badanie wrażliwości danej pozycji na zmniejszenie czy tez zwiększenie przy scenariuszu wzrostu i spadku cen.
Niestety nie ma rozwiązań uniwersalnych, dobrych na każda okazję rynkową. Zycie byłoby wprawdzie łatwiejsze jadnak sława mołojecka mniejsza ( i kasa też) bo inni byliby wcale nie gorsi. I tak kolo się zamyka.
L-W – piszesz jak jakiś zatrudniony na posadzie w instytucji finansowej, ktory ma z mistrzem parkietchallenge tyle wspolnego, ze tez kiedys zlozyl zlecenia na FW20, ale teraz za swoje juz nic nie robi, bo mu dobrze płacą.
A w sumie piszesz o prostej rzeczy – trend is your friend. Chyba nie musze rozwijac tematu
@ exnergy
Niestety same pudła w tej zgadywance. Może lepszy z Ciebie grafolog niż psycho-analityk ? I co ma do tego jakiś parkietchallenge ?
Na początku większość rzeczy wydaje się być prosta ale z czasem się dojrzewa do tego, że na takich przyjaciół nie zawsze można liczyć.
W tej zgadywance nie chodziło o celność, ale o reakcję ;). Tak jak TFI nie chodzi o zyski ale o benchmark ;).
Jak się policzy, to tacy przyjaciele sa tylko mirażem ;).
Pingback: Blogi bossa.pl » Blog Archive » Ryzyko uśredniania ? kilka refleksji