Demony Analizy technicznej, część 9
Analiza techniczna nie jest idealnym narzędziem do zarabiania, ale takiego ideału na giełdzie nie znajdziemy żadnego, dlatego lepszą drogą jest jej dogłębne poznanie zamiast hejtu.
Analiza techniczna nie jest idealnym narzędziem do zarabiania, ale takiego ideału na giełdzie nie znajdziemy żadnego, dlatego lepszą drogą jest jej dogłębne poznanie zamiast hejtu.
Tym razem przyszła na mnie niewdzięczna rola udowadniania kto jest, a kto nie jest wielbłądem, ale czegóż się nie robi dla czytelników!
Kolejny z zarzutów wobec Analizy technicznej ściśle łączy się z poprzednim, który opisałem w -> części 6 tego cyklu, to ułatwi zrozumienie problemu.
Kolejna garść zarzutów wobec AT, do których obiecałem się odnieść, pojawiła się na naszym profilu twitterowym zaraz po tym, gdy ten temat demonizowania został przeze mnie rozpoczęty.
Tym razem kolej na rozprawienie się z kilkoma zarzutami, które zwykle pojawiają się przy okazji dyskusji o skuteczności Analizy technicznej (również w komentarzach na naszych blogach).
Analizę techniczną mniej obeznani inwestorzy najczęściej łączą z przedziwnym bazgraniem po wykresach, ale wielu, w tym nawet biegłych techników, nie zna wszystkich praktycznych funkcji AT.
Wyjaśnianie kolejnych problemów z rozumieniem skuteczności Analizy technicznej rozpocznę od cytatu:
Sonda na naszym twitterowym profilu pokazała, że przekonani do skuteczności AT stanowią grupę w zasadzie niemal równą (50,3%) do tej, w której znajdują się nieprzekonani.
Dociera do mnie coraz więcej sygnałów o tym, że inwestowanie za pomocą Analizy technicznej (w skrócie – AT) uchodzi tu i ówdzie za coś niegodnego, niewiarygodnego, a technicy traktowani są jak pariasi, dziwolągi.
Maj na wykresie indeksów WIG20 i WIG zostawił po sobie specyficzny rodzaj świecy, którą komentujący nasz profil twitterowy rozpoznał jako „byczy”, czyli pro wzrostowy sygnał.